Kategorie
Moja twórczość

Rozdział trzy – Elhim.

Nie powiem, bo tym razem pisało się dość ciężko. A dlaczego? Pisać raczej nie muszę, wszak każdy wie zapewne. Z drugiej jednak strony doszłam do wniosku, że porzucając swoje pasje i to, co robimy, nie przyczynimy się do poprawy sytuacji, a skoro poprzez takie czy inne działania możemy się oderwać, to dlaczego tego nie zrobić? Przecież pomoc możemy nieść w inny sposób.
No dobrze, to teraz oddaję głos moim bohaterom.

Rozdział trzeci
Elhim

Drobne gałązki pękały pod stopami Elhima. To jak łamanie kości. Pomyślał książę i uśmiechnął się. Lubił patrzeć na cierpienie innych, ale jeszcze bardziej uwielbiał je zadawać.
Pierwszy raz zabił mając dwanaście lat i od tamtej pory stało się to jego nową pasją.
Poza tym zabijał głównie niewolników i swoje liczne kochanki, choć nie wszystkie, jak na razie jedną zostawił przy życiu, gdyby nie fakt, że była z nim w ciąży, pewnie też by się jej pozbył.
Nie wykluczał jednak, że tak właśnie postąpi, pozbędzie się balastu w dogodnym momencie. Dziecko i tak wychowa jego matka, nie pozwoli, żeby te północne idiotki miały jakikolwiek wpływ na rozwój potomka.
Jego uwagę zwrócił jakiś ruch na prawo. Uśmiechnął się. Pierwsza ofiara schwytana.
Gwizdnął przeciągle, przywabiając Sworę ulubionych psów. Zdecydował, że pozwoli im zająć się pojmaną zwierzyną.
Psy zaczęły szczekać i węszyć, szczerząc kły.
Elhima ogarnęło zadowolenie gdy zobaczył wiszącą tuż nad ziemią kobietę. Była to ta sama niewolnica, która wzbraniała mu wejść do komnat jego nałożnicy.
Książę podszedł do niej powoli i spojrzał na nią z góry.
– Panie, błagam. –
Niewolnica zanosiła się płaczem, lecz on był obojętny na czyjekolwiek łzy, ba, takie mazgajenie się irytowało mężczyznę.
Zbliżył się do niej i kopnął ją w twarz. Jego oblicze rozjaśnił uśmiech, usłyszawszy pękające kości. Z nosa ofiary pociekła krew, zalewając jej oczy.
Ofiara krzyknęła, lecz oprawca tylko się roześmiał, a kilka minut później psy rozszarpały jej gardło.
Mężczyzna jeszcze chwilę przyglądał się jak jego Swora pożywia się ludzkim mięsem. Zasłużyły sobie na odrobinę rozrywki. Patrzył na nie z dozą czułości i ciepła, tak, jak nigdy nie patrzyłby na niewolników, czy też ludzi w ogóle.
Chwilę później dołączyli do niego kompani, przyjaciele z lat dziecięcych, Urah i Amir. Obaj uśmiechali się szeroko. Dopiero wtedy zauważył, że za sobą ciągną troje pojmanych niewolników, dwóch młodych chłopców i dziewczynę.
– Próbowali uciec, wydawało się im, że mogą nas wywieść w pole, rozumiecie? Nas. –
Urah śmiał się do rozpuku, poklepując się po udach.
– Dobra robota, bracie. –
Powiedział z uznaniem książę, klepiąc przyjaciela po ramieniu.
Psy zakończyły ucztę, lecz ich wzrok padł na nowo przybyłe ofiary.
– Nie tym razem, moje kochane. –
Młody mężczyzna pogłaskał największego psa i wezwał niewolnika opiekującego się psiarnią.
Oczy księcia rozbłysły, a psiarczyk struchlał, bo pojął co planuje jego pan.
– Bierzcie go. –
Psy, rządne krwi, opadły nową ofiarę, a Elhim pławił się w jej krzykach. Pozwolił sobie na chwilę rozkoszy, ich nieludzkie wrzaski sprawiały, że czuł się mocniejszy, to było coś, co powodowało że nie był tylko jednym z wielu synów swojego ojca, w tym momencie miał siłę i władzę nad innymi.
Dzień chylił się ku końcowi, a wysokie drzewa rzucały coraz dłuższe cienie. Las zaczynał pogrążać się w mroku.
– Rozpalmy ogień i zjedzmy coś. –
Zaproponował Urah, przywiązując niewolników do drzewa.
– Doskonały pomysł, przyjacielu, zjemy, wypijemy trochę wina i zabawimy się. –
Książę był rad, zgłodniał już, a i napić się też miał ochotę.
Urah odszpuntował bukłak z winem i podał go księciu. Ten pociągnąwszy długi łyk, beknął przeciągle.
Lekki wiatr zaszemrał w listowiu, a jego lodowaty podmuch sprawił, że Elhim owinął się płaszczem. Z niecierpliwością przyglądał się Amirowi, który usiłował wzniecić ogień.
– Przydałby się jakiś obdarzony, nie musiałbym męczyć się z rozpalaniem. –
Sarknął, usiłując rozdmuchać płomień.
– Poczekaj bracie, jak zostanę sułtanem będę ścigał obdarzonych jak innych, w końcu są takimi samymi ludźmi jak pozostali, nie ma więc powodu, żeby mieli jakiekolwiek przywileje. –
Obaj kompani przyklasnęli jego słowom, najwidoczniej ściganie obdarzonych im też się spodobało.
Las pogrążył się w ciemności i gdyby nie ogień, książę nie widziałby wiele.
– Co zrobimy z tamtą trójką? –
Spytał Urah, wskazując kciukiem na przywiązanych do drzewa ludzi.
Elhim mlasnął językiem z zadowoleniem.
– Z dziewczyną możemy się zabawić, a z nimi. –
Umilkł, próbując oś wymyśleć.
– Na razie niech patrzą, później się zobaczy. –
Dodał zadowolony, że wpadł na tak doskonałe rozwiązanie.
– Ty pierwszy książę? –
Spytał Urah, odwiązując dziewczynę, która zaczęła krzyczeć i wierzgać.
– Chętnie ją poskromię. –
Elhim przejął inicjatywę, uciszywszy niewolnicę kopniakiem w brzuch.
Gubernator Tessal rzucił się na dziewczynę z taką pasją, że kilka pchnięć wystarczyło, by dziewczyna zaczęła silnie krwawić.
Zatracił się w gwałcie, zapominając o całym świecie, dopiero Amir odważył się mu przerwać.
– Elhimie, przybył niewolnik z pałacu. –
Początkowo książę nie zarejestrował słów przyjaciela, dotarło do niego dopiero po chwili, że ktoś, coś mówił.
– Co? –
Uniósł się na rękach. Dziewczyna pod nim zaczęła się wić, lecz nie zwrócił na to uwagi.
– Przybył niewolnik z pałacu, twoja matka, panie, go przysłała z wiadomością, że masz syna. Sułtanka prosi też, byś raczył wrócić, by zobaczyć potomka. –
Elhim był tak zamroczony, że zgodził się, choć w innych warunkach mógłby wpaść w szał, że ktokolwiek mu przerywa.
Puścił ofiarę, a ona odpełzła pod drzewo, łkając po cichu. W powietrzu unosiła się metaliczna woń krwi.
– Wracamy, ale zostawcie tu psy, niech mają trochę uciechy. –
Powiedział, naciągnąwszy spodnie.
– Chociaż mam pomysł, odwiążcie tych niewolników. –
Amir spojrzał na przyjaciela z konsternacją.
– Mam pomysł, pozwolimy im uciec. –
Wyjaśnił książę, uśmiechnąwszy się paskudnie.
– Ale panie, jak to? –
Urah był równie zbity z tropu, bo gapił się na księcia z szeroko rozwartymi ustami.
– Zaraz zobaczycie. –
Amir odwiązał niewolników, nie szczędząc im razów.
– Uciekajcie, no już! –
Krzyknął książę, a im nie trzeba było dwa razy powtarzać. Trójka ludzi pobiegła w głąb lasu, prosto w nieprzeniknioną ciemność.
– Naprawdę chcesz ich puścić, panie? –
Spytał Amir z niedowierzaniem.
– Żartujesz? Wy dwaj zostaniecie w lesie i za dwie godziny puścicie za nimi psy, niech mają jeszcze trochę zabawy. –
Obydwóm mężczyznom mina zrzedła, nie mieli ochoty bezczynnie tu siedzieć. Zrozumiał. Podrapał się po głowie.
– Weźcie sobie jego i zróbcie z nim co chcecie, a ja wracam do zamku. –
Powiedział wskazawszy kciukiem młodego posłańca i wskoczywszy na konia.
Ostatnia rzecz, którą usłyszał, był wrzask męczonego niewolnika.
Gdy przybył do pałacu, matka na niego czekała.
– Ilu tym razem wykończyłeś? –
Spytała, posławszy mu beznamiętne spojrzenie.
– Niech pomyślę, pięcioro, tego, którego wysłałaś z wiadomością, zostawiłem Urahowi i Amirowi, żeby się też zabawili. –
Sułtanka nic nie powiedziała, lecz on poczuł się nieswojo. Zawsze tak czuł się przy tej kobiecie. Miał wrażenie, że matka w gruncie rzeczy nim pogardza. Chętnie by się jej pozbył, ale dobrze wiedział, że zostałby przeklęty, gdyby ją zabił.
Inna sprawa, że mógłby ją odesłać do ojca, nie mogłaby się sprzeciwić jego woli, gdyby tak postanowił.
– Wykąp się, hamam jest już gotowy. –
Rzuciła, odchodząc.
Poczuł się jak śmieć pod wpływem jej wzroku i nienawidził się za to. Nigdy nie lekceważył
jej próśb. Wolał myśleć, że są to prośby, a nie rozkazy, choć nazywanie ich w ten sposób to był czysty eufemizm.
W kąpieli usługiwały mu trzy śliczne niewolnice. Miał wielką ochotę zabawić się z nimi, doszedł jednak do wniosku, że może zrobić to później.
– Chcę, żebyście przyszły w nocy do moich komnat. –
Powiedział, przywdziewając szaty.
– Wszystkie. –
Dorzucił, nie zauważywszy żadnej reakcji. Dostrzegł na ich twarzach przerażenie, ale nie przejął się tym specjalnie, w końcu od tego były, aby zaspakajać jego potrzeby i fantazje.
Matka czekała na niego w salonie kawowym, a obok niej stała młoda rudowłosa kobieta. Nowa niewolnica? Nie, z pewnością ta niewolnicą nie była.
– Masz syna, powinieneś iść go zobaczyć, a poza tym ktoś musi zanieść informację twojemu ojcu, powinien wiedzieć, że urodził się jego pierwszy wnuk. –
Matka wyglądała na dumną, lecz stojąca obok niej kobieta sprawiała odmienne wrażenie, na jej twarzy malował się strach i cierpienie, niewykluczone więc, że sułtanka, chcąc skłonić ją do wykonania swoich rozkazów, mogła ją ubiczować.
– Przynieś tu dziecko. –
Rzuciła do niewolnicy stojącej za drzwiami.
Dziewczyna odeszła szybkim krokiem ku komnatom nałożnicy.
– A ty, obdarzona, przeniesiesz się do Adei i poinformujesz sułtana o narodzinach jego wnuka. –
Jego matka spojrzała na kobietę, a w jej dłoni zmaterializował się bicz.
Młoda obdarzona skinęła tylko głową, zacisnąwszy mocno szczęki.
Elhim musiał stwierdzić, że była naprawdę ładna jak na Hakobriankę, być może zawdzięczała to złocistorudym włosom, a może swojej magii.
W drzwiach salonu stanęła niewolnica z noworodkiem na rękach.
Sułtanka przywołała ją skinieniem dłoni i odebrała jej dziecko, a dziewczyna wycofała się na swoje miejsce.
– Elhimie, to jest twój pierwszy syn. –
Powiedziała matka podniosłym tonem. Książę spojrzał na dziecko, lecz nie wzbudziło ono w nim żadnych uczuć. Dziecko to dziecko, tyle. Chłopiec nawet nie był do niego podobny, urodę miał typowo północną. Był tak samo bezbarwny jak jego matka, która owszem, miała w sobie coś pociągającego, ale brakowało jej wyrazistości.
– Dziecku trzeba nadać imię i to jest twoje zadanie, Elhimie. –
Odezwała się sułtanka. Książę zmrużył oczy w namyśle. Imię dla małego księcia.
Nie miał pojęcia jak ma nazwać to małe, pomarszczone niemowlę. Dlaczego ono przypomina tych północnych mięczaków? Powinno być podobne do niego, mieć ciemną czuprynę, czarne jak węgle oczy i oliwkowy odcień skóry.
Podrapał się w policzek i sapnął z irytacją.
Nie miał żadnych uczuć dla potomka, ten chłopiec był mu całkowicie obojętny.
Popatrzył na jego małą buzię. Najchętniej oddałby noworodka swoim psom. Nie obchodziło go, że to jego syn, dziedzic tronu, przecież mógł mieć mnóstwo innych dzieci.
Sułtanka spojrzała na niego ponaglająco.
Wzdrygnął się. No tak, jako ojciec musiał nadać mu imię, tylko jakie.
– Może Noah, po jego wielkim dziadku. –
Matka skinęła głową, akceptując wybór.

Kategorie
Moja twórczość

Rozdział drugi: Anas

Przyznam, że mając plan, pisze mi się zdecydowanie lepiej, na razie tyle mogę powiedzieć.

Rozdział drugi.
Anas

Anas Mazhar stanął przed zwierciadłem i dotknął palcem srebrzystej tafli, która przyzywała i zachęcała, by skorzystać z jej cudownych właściwości. Najmłodszy syn sułtana Noaha nie spieszył się z przejściem, stał więc i gapił się we własne odbicie.
Kwadrans temu Safiye, jego wychowawczyni i nauczycielka magii powiedziała, że ojciec chce się z nim pilnie widzieć. Niestety, sama obdarzona nie wiedziała o co chodzi, lecz nakazała mu pośpiech.
– Książę, nie godzi się, by sułtan czekał, aż raczysz się zjawić przed jego obliczem. –
Ofuknęła go, zauważywszy, jak się ociąga.
Tafla adeańskiego zwierciadła zmatowiała, stając się portalem. Anas nie znosił teleportacji, choć niechętnie przyznawał, że był to praktyczny sposób podróżowania, gdyż pozwalało zaoszczędzić mnóstwo czasu.
Mimo tych zalet młodzieniec korzystał ze zwierciadeł tylko wówczas, gdy miał do załatwienia jakieś nagłe sprawy, takie jak Dziś rano, że natychmiast ma się zjawić w pałacu w Adei.
Co też sułtan mógł chcieć od najmłodszego potomka? Ta myśl nie dawała chłopakowi spokoju.
Postąpił krok i wszedł w migotliwy portal. Najpierw poczuł się tak, jakby przechodził pod strumieniem lodowatej wody i już samo to sprawiało, że korzystanie ze zwierciadeł było nieprzyjemne.
Po chwili jednak przestrzeń wokół Anasa jakby się zagięła, łącząc ze sobą dwa odległe punkty, jakby ktoś umieścił go między dwiema parami drzwi, z których jedna naciskała na jego plecy, popychając go na te, które były przed nim. Miał wrażenie, że zamykająca się wokół niego przestrzeń zgniecie go i zmiażdży lodowatym podmuchem.
Cały proces trwał dosłownie mgnienie oka, lecz on czuł się tak, jakby spędził tam wieczność.
Gdy wyłonił się po drugiej stronie, znalazł się przed pałacem ojca w Adei.
Przestrzeń nagle jakby go wypluła, na ścieżkę biegnącą ku okazałemu budynkowi.
Anas zachwiał się, lecz odzyskawszy równowagę, ruszył niepewnym krokiem.
Wiedział, że przypłaci tę podróż silnym bólem głowy, na który nie pomogą żadne magiczne mikstury uśmierzające ból.
Każdy, kto choć raz podróżował w ten sposób wiedział, że jakoś przyjdzie mu za to zapłacić.
I tak na przykład wiedział, że obdarzona Safiye, podróże przypłacała silnymi zawrotami głowy, a Obdarzony Zafaar miewał problemy z układem pokarmowym.
Książę czuł jak powoli za oczami rodzi się ból, który będzie trwał całe godziny, zanim samoistnie odpuści.
Obiecał sobie, że nie wróci do Dalharu przez zwierciadło, woli już przebyć pustynię niż po raz kolejny cierpieć.
W hallu czekał na niego niewolnik, który padł na twarz, widząc księcia.
Anas westchnął zrezygnowany. Już tyle razy ich prosił, żeby nie robili tego, ale do nich jego prośby nie docierały.
Nienawidził, gdy inni ludzie traktowali go niemal jak Boga.
Anas nie był swoim ojcem i nie wymagał od niewolników takiego poniżania się.
– Wstań. –
Powiedział, pocierając oczy.
Spojrzał na niewolnika. To był jeszcze chłopiec, ile mógł mieć lat? Trzynaście? Czternaście?
– Sułtan czeka, panie. –
Wyjąkał chłopak.
– Chodźmy zatem. –
Anas posłał mu znużony uśmiech i podążył za niewolnikiem.
Pałac był wyjątkowo cichy, nie słyszało się tu zwyczajnego gwaru robionego przez ludzi.
Jedynie niewolnicy przemykali tak, aby być niewidzialnymi dla swoich panów.
Książę podążał posłusznie za swoim przewodnikiem, aż ten poprowadził go do pałacowych ogrodów, a następnie do małego drewnianego budynku ukrytego za gęstym żywopłotem.
Anas rozumiał coraz mniej. To, po co ojciec go wezwał musiało być wyjątkowo tajemnicze, gdyż normalnie nie spotykałby się poza murami pałacu.
– Sam wejdź, panie. –
Niewolnik pokręcił głową, nie kończąc. Anas skinął mu ręką i uchylił drzwi.
– Wracaj do swoich spraw. –
Odprawił chłopaka, nie patrząc w jego kierunku. Upewnił się tylko, że chłopiec odchodzi, usłyszawszy jego kroki na żwirowej alejce.
Uchylił drzwi na tyle, by móc niepostrzeżenie wśliznąć się do środka.
Głowa bolała go coraz bardziej, a przez to dłużej trwało przyzwyczajenie się oczu do panującego półmroku.
Pobrał odrobinę mocy i utworzył magiczne światło, posyłając je nad swoją głowę. Odnalazł właz, uniósł klapę i zaczął schodzić po drabinie w dół.
W nozdrza uderzył go zapach wilgoci, pleśni i mysich odchodów.
Kiedy stanął na ziemi posłał przed sobą kulę światła, by wskazywała mu drogę.
Dostrzegł ojca w niewielkiej niszy. Sułtan stał z założonymi rękami. Obok niego w uchwycie w kształcie ludzkich dłoni tkwiła pochodnia.
– Witaj, ojcze. –
Głos Anasa zabrzmiał dość słabo. Ból głowy coraz bardziej się nasilał, powodując, że dopadły go nudności.
– Jesteś, Anasie, dobrze. –
Młodzieniec przypatrzył się ojcu. Ten wyraźnie się postarzał, choć nie miał jeszcze pięćdziesięciu lat, to miał sporo siwych włosów, zmęczoną, szarą twarz, oraz zmarszczki wokół ust i oczu.
Ile lat nie widział ojca? Pięć, a może więcej.
Sułtan częściej przebywał w Adei, wychowanie najmłodszego syna zostawiając Safiye i Zafaarowi, a także jego babce, która jednak zmarła przed trzema laty.
Matki młodzieniec nie znał i był to temat tabu. Zapytał o nią raz, za co w odpowiedzi babka go zbeształa, poza nią nie znał nikogo, kto mógłby cokolwiek wiedzieć, choć prawda, był jeszcze ojciec, ale książę nie miał odwagi, ten mężczyzna go onieśmielał.
– Zmężniałeś, synu, Zafaar mówi, że jesteś bystry, pojętny, a do tego masz zdolności przywódcze, które starałeś się ukrywać. –
Książę zrobił zdumioną minę, bo Zafaar częściej go ganił niż chwalił.
– Dlaczego mnie wezwałeś, panie? –
Sułtan zaśmiał się ponuro.
– W istocie, dobrze cię wyszkolili. –
Anas zaczął skubać połę szaty, chcąc pokryć zmieszanie wywołane zachowaniem ojca.
– No dobrze, przejdźmy zatem do rzeczy. –
Sułtan rozchylił przepierzenie i zaprosił syna do małego pomieszczenia, w którym stał stół z nieheblowanego drewna i dwa pieńki zamiast siedzeń.
Władca usiadł, a młodzieniec poszedł w jego ślady.
Starszy mężczyzna złożył dłonie w daszek i zmierzył syna uważnym spojrzeniem.
– Tak, sądzę, że to będzie właściwy wybór, choć niesie za sobą niebezpieczeństwo i zagrożenie dla ciebie, ale też dla mnie nijako przy okazji. –
Mruczał sułtan, jakby chciał upewnić się, że cokolwiek sobie zamyślił, podjął słuszną decyzję.
Młodzieniec kręcił się na niewygodnym siedzeniu, lecz też zaczął tracić cierpliwość, do tego ból głowy niczego nie ułatwiał.
Władca jakby się otrząsnął i wrócił do rzeczywistości.
– Widzisz synu, muszę podjąć trudną, lecz ważną decyzję, choć zasadniczo powinienem zostawić sprawy własnemu biegowi, tak przynajmniej nakazuje prawo ustanowione przez moich przodków. –
– O czym ty mówisz, ojcze? –
Młodzieniec przerwał władcy, tracąc resztki cierpliwości.
– Mówiąc krótko, wyznaczam cię na mojego następcę. –
Wyznał starszy mężczyzna.
Anas otworzył usta ze zdumienia i siedział tak, nie zważając jak głupkowato musi wyglądać.
– Nie spodziewałeś się tego, co? –
W oczach ojca pojawiło się rozbawienie.
– Nie. –
Odpowiedział krótko książę.
– To jest moja ostateczna decyzja. –
Kategorycznie oznajmił władca.
– A moi bracia? Są starsi i z pewnością bardziej nadają się do piastowania tak odpowiedzialnego stanowiska. –
Był do tego stopnia oszołomiony, że nawet nie odnotował momentu, w którym zaczął sprzeciwiać się ojcowskiej woli.
– Oni aż palą się do władzy. –
Rzekł starszy mężczyzna z niechęcią.
– Władzy mój synu, nie powinno się pragnąć. Ten, kto chce rządzić nie będzie dobrym władcą, rozumiesz? –
Anas pokiwał głową, choć nie był pewien czy właściwie pojmuje.
– Uważasz więc, że będę lepszym sułtanem od nich? –
Spytał niepewnie. Jego ojciec milczał dłuższą chwilę, a chłopak był przekonany, że nic już nie powie.
– To się okaże, ale masz oznaki dobrego władcy, mniemam więc, że poradzisz sobie. –
– No nie wiem. –
Mruknął książę, lecz jego ojciec zdawał się tego nie zauważyć.
– Tak czy inaczej, od tej pory jesteś moim następcom i powinieneś udać się do Tessal, by tam objąć rządy. –
Oczy młodzieńca rozszerzyły się na myśl o spotkaniu starszego brata i jego demonicznej matki. Anas od dziecka bał się Elhima i Nuali, a szczególnie jej. Jego starszy brat był dość tępy, a jedyne, co posiadał to brutalna siła, natomiast Nuala stanowiła całkowite przeciwieństwo syna.
– Na razie jednak zostaniesz tu, w Adei, chcę, żebyś zaczął się uczyć rządzenia, a w następnej kolejności rozważę przekazanie Tessal w twoje ręce. –
Oznajmił sułtan i podniósł się z westchnięciem.
Mężczyźni opuścili miejsce tajemnic i udali się do salonu kawowego, gdzie niewolnica już parzyła ulubioną kawę jego ojca.
Gdy tylko przekroczyli próg komnaty, kobieta rzuciła się na twarz przed swoim panem.
– Wstań, Kari. –
Rzekł władca, a ona podniosła się z gracją. Książę przyjrzał się dziewczynie, która mogła mieć koło dwudziestu lat.
– Kari jest moim podarunkiem dla ciebie, synu. –
Oznajmił jego ojciec, a niewolnica skłoniła głowę przed Anasem.
Młodzieniec czuł się zmieszany, ale zadowolony, uroda tej młodej kobiety cieszyła jego oczy, jednocześnie nie mógł wyzbyć się niesmaku, że ojciec podarował mu ją tak, jakby była przedmiotem, towarem, którym można dowolnie rozporządzać według woli właściciela.
– Dziękuję, ojcze, Kari zaiste jest piękna. –
Powiedział z uznaniem. Niewolnica nalała kawy do dwóch filiżanek, a Anas z lubością upił łyk.
– Doskonała. –
Wymruczał z zadowoleniem.
Sułtan dość szybko rozprawił się ze swoją filiżanką. Otarł usta wierzchem dłoni i oznajmił, że wraca do swoich zajęć.
– Kari, zajmij się księciem. –
Rzucił odrobinkę zbyt mocno, według młodego mężczyzny, rozkazującym tonem i oddalił się pospiesznie.
Anas jeszcze raz popatrzył na niewolnicę. Złocistobrązowe włosy opadały na plecy, a piwne oczy lśniły w trójkątnej twarzy. Musiał też przyznać, że wzrok dziewczyny był bystry, nie tak jak u większości, zastraszony i zgaszony.
– Mój ojciec dobrze cię traktuje? –
Spytał, nie wiedzieć po co.
– Tak, mój książę, sułtan Noah jest dobrym panem dla swoich niewolników. –
Odparła, rumieniąc się delikatnie.
– Czy mój pan czegoś sobie życzy? Może przygotować kąpiel? –
Przejęła inicjatywę, co spodobało się świeżo upieczonemu następcy tronu.
– Tak, poproszę, ale najpierw wymasuj mi skronie, ode tych podróży magicznych przez zwierciadła zawsze boli mnie głowa. –
Dziewczyna z ochotą przystąpiła do zadania. Dłonie miała miękkie i delikatne, nietrudno więc było się domyśleć, że do jej obowiązków nie należało sprzątanie i pranie.
– Od dawna jesteś w pałacu? –
Spytał, chcąc nawiązać z nią bliższą więź.
– Od roku. Wcześniej byłam wolną kobietą, lecz ojciec sprzedał mnie za butelkę gorzały od co. –
Wyznała. W jej głosie Anas usłyszał gorycz, co rozumiał, żadne dziecko, nieistotne, córka czy syn, nie chciałoby być sprzedane do niewoli przez własnego rodzica.
– Chciałabyś odzyskać wolność? –
Dziewczyna zatrzymała dłonie, słysząc jego pytanie.
– Oh, książę. –
Nic więcej jednak nie powiedziała, lecz wróciła do przerwanej czynności.
Anas jednak w jednej chwili postanowił, że gdy tylko nadarzy się okazja, zwróci Kari wolność.

Kategorie
Moja twórczość

Rozdział pierwszy – Falina

Świeżutko napisany i coś tam poprawiony.
Zamysł jest taki, że każdy rozdział będzie poświęcony innemu bohaterowi i będzie opowiadany z jego perspektywy.
Rozdział pierwszy.
Falina
15 lat po podboju Hakobrii.
Tessal, niegdysiejsza stolica Imperium Hakobrii, było miejscem pełnym kontrastów, z jednej strony tętniło życiem, lecz z drugiej, było ponure i pełne cierpienia, gniewu i bólu. Mimo, że samo w sobie miało swój urok, nie było wolne od groteski przejawiającej się w architekturze. Obok pałacyków i budynków wybudowanych w starym stylu, w niebo wznosiły się strzeliste wieże minaretów. Falina uważała, że jest to dość osobliwe połączenie, które raczej szpeciło piękne dawniej miasto, niż poprawiało jego urodę. W Tessal wszędzie czuło się cierpienie, a dla obdarzonej dziewczyny każdy kamień krzyczał w niemym cierpieniu.
Ludzie tłoczyli się na bazarach i targowiskach, hałaśliwie oferując swoje produkty, a obok niewolnicy trudzili się przy ciężkiej ponad miarę pracy.
W powietrzu unosiła się woń przypraw z dalekiego Dalharu, kwiatów i jedzenia, ale także mniej przyjemne – żywych zwierząt, rynsztoka i brudu i śmierci, mnóstwa śmierci, wszak nikt nie przejmował się niewolnikiem umierającym z wycieńczenia i wyczerpania.
Falina dusiła się w tym mieście, lecz nie mogła całego życia spędzić na pustyni.
Tak powtarzała samia, jej przybrana matka.
– Powinnaś przenieść się do miasta, pustynia nie jest miejscem dla młodych dziewcząt, nawet jeśli te są obdarzonymi. –
Mówiła, głaszcząc jej złotorude loki.
Ostatecznie więc usłuchała starszej obdarzonej i przybyła do Tessal, mając w pamięci fakt, że wiele lat temu tu mieszkała.
Myślała, że stolica Hakobrii wzbudzi w niej jakieś pragnienia, lecz tak się nie stało, a jedyne, co się w niej obudziło to smutek i żal za utraconym życiem i cierpienie wszystkich tych nieszczęśników zmuszanych do pracy na rzecz najeźdźcy.
Falina coraz częściej żałowała, że dała się namówić Samii na opuszczenie pustyni, którą z czasem nauczyła się kochać na swój dziwny sposób.
W Tessal mieszkała już od roku i nie przywykła do tego miasta, a tak po prawdzie to tylko szukała pretekstu by wrócić do przybranej matki.
Jeszcze chwilę pokręciła się po zatłoczonych ulicach i skręciła do apteki mistrza Gelera, musiała uzupełnić kończące się zapasy ziół, niezbędnych do sporządzania lekarstw i naparów pomocnych przy porodach.
Falina w ciągu wielu lat wyszkoliła się na akuszerkę, ucząc się pod czujnym okiem starej położnej, prowadzącej pustelniczy tryb życia. Samia natomiast uczyła ją posługiwania się magią, którą falina kochała. Magia była tym, czego najeźdźca nie mógł jej odebrać. Magia należała tylko do niej, a wreszcie dzięki niej młoda Hakobrianka była wolna, a wrodzy Dalharyjczycy nie mieli prawa do uciskania i poniżania jej.
W porównaniu do swoich rodaków, Falina wiodła całkiem spokojne i dobre życie, choć czasem ono wywoływało u niej poczucie winy, które pojawiało się zawsze, gdy tylko zobaczyła jakiegoś niewolnika.
Samia natomiast nie mówiła jej wiele o swojej przeszłości, ale Falina wiedziała, że kobieta skrywa jakiś sekret, o którym nie chciała mówić, a ona nie naciskała, wiedziała, że jej przybrana matka nic nie powie. Falina pokochała tę kobietę, która okazała jej tyle miłości i czułości i choć sama była Dalharyjką, nigdy nie dała dziewczynie odczuć, że jest gorsza tylko dlatego iż w jej żyłach płynie hakobriańska krew.
Weszła do apteki, wdychając jej przyjemny zapach, rozejrzała się, z ulgą konstatując, że aptekarz jest sam. Stary Geler miał sporo szczęścia, gdyż Dalharyjczycy cenili sobie jego umiejętności zielarskie, więc dopóki staruszek nie sprawiał kłopotów, dopóty pozwalali mu na wszelkie swobody.
– Dzień dobry, mistrzu. –
Powiedziała, skłoniwszy głowę.
Starszy mężczyzna uniósł wzrok znad moździerza i uśmiechnął się.
– Witaj, Falino, dawno cię nie widziałem. –
Odparł, odstawiając naczynie.
– Wybacz mistrzu. –
Dziewczyna zrobiła przepraszającą minę.
– Dobrze już dobrze, rozumiem, że wolisz spędzać czas w innym towarzystwie. –
Staruszek uśmiechnął się pobłażliwie.
– Nie, skąd, ostatnio miałam sporo pracy. –
– I po co te usprawiedliwienia, Falino? –
Spuściła oczy. Aptekarz miał rację, ostatnio zaniedbywała ich przyjaźń, a to był jedyny życzliwy jej człowiek w tym mieście.
– Czego potrzebujesz? –
Spytał, umoczywszy eleganckie gęsie pióro w atramencie. Dziewczyna podała mu szczegółową listę.
Nim skończyła, drzwi otworzyły się z hukiem, a do środka wtargnęło czterech żołnierzy księcia gubernatora. Staruszek posłał dziewczynie zaniepokojone spojrzenie, a ona poczuła strach. Przed jej oczami rozbłysły sceny z dzieciństwa.
– Ty jesteś akuszerka Falina? –
Spytał jeden, przyglądając się jej podejrzliwie. W odpowiedzi skinęła głową.
– Pójdziesz z nami do pałacu, książęca nałożnica rodzi. –
Oznajmił ten sam strażnik.
– Dobrze, pójdę. –
Powiedziała.
– Mistrzu, wrócę za kilka dni. –
Zwróciła się do staruszka, ale drugi żołnierz złapał ją za połę płaszcza.
– Uspokój się, Kamalu, to obdarzona. –
Warknął ten, który odezwał się jako pierwszy. Żołdak posłusznie puścił jej płaszcz.
– Trzymaj się, dziecko. –
Dobiegł ją głos Gelera, lecz nie zdążyła nic odpowiedzieć, bo strażnik brutalnie wypchnął ją na ulicę, całkiem ignorując ostrzeżenie dowódcy.
Po drodze dziewczyna zastanawiała się dlaczego posłano akurat po nią. Owszem, odebrała ostatnio kilka trudnych porodów, z których większość zakończyła się pomyślnie, zresztą mentorka dobrze ją wyszkoliła, więc była naprawdę dobra, ale czy tylko dlatego ktoś zadecydował, że to ona ma przyjąć dziecko na ten świat?
W mieście z pewnością było mnóstwo bardziej doświadczonych akuszerek, z jakichś jednak powodów padło na nią.
Im bliżej pałacu była, tym mocniej powracały okropne obrazy z dzieciństwa. To nie są moje wspomnienia, one należą do kogoś innego, a tamta dziewczynka umarła na pustyni.
Powiedziała sobie w myślach, usiłując odzyskać równowagę emocjonalną.
Na dziedzińcu czekała na nich pałacowa służba.
Żołnierze odeszli bez słowa, a niewolnice poprowadziły ją w głąb budynku.
Znów ukłuło ją to nieznośne poczucie winy, że ona może cieszyć się wolnością, zaś te kobiety nie, a jedyne, co znają to strach i poniżenie. Usiłowała odegnać od siebie te myśli, co z tego, że będzie czuła się winna, skoro to i tak niczego nie zmieni w ich sytuacji.
Kroki w korytarzach tłumiły grube dywany, które jakoś nie pasowały do tego miejsca. Falina miała wrażenie, że nowi mieszkańcy pałacu usiłują przerobić go na własną modłę, całkowicie ignorując jego uprzedni wygląd i styl.
Przed komnatami rodzącej czekała na nią kobieta w błękitnej sukni. Gdy dziewczyna ją zobaczyła, stanęła jak wryta.
– To niemożliwe. –
Szepnęła do siebie, bo rozpoznała te okrutne oczy
Uderzenie w tylną część kolan zbiło ją z nóg.
– Przede mną masz padać na twarz. –
Syknęła kobieta. Ten głos, znała go, bo to on kazał wyrzucić dziewczynkę na pustynię.
Falina z przerażenia nie zareagowała.
– Pospiesz się, mój wnuk się rodzi. –
Warknęła i pociągnęła ją za włosy, aż dziewczyna pojechała po dywanie, ocierając sobie czoło.
Podniosła się dość niezdarnie i weszła za sułtanką Nualą do komnaty.
Na szerokim łożu z baldachimem leżała młodziutka dziewczyna, nie miała więcej niż szesnaście lat. Na jej zaczerwienionej twarzy malował się ból, a na czole perliły się drobne kropelki potu.
– Jestem akuszerka Falina. –
Przedstawiła się, ściskając mokre od potu palce rodzącej.
– Witaj Falino, mam na imię Lorandra. –
Odpowiedziała.
Falina kątem oka zerknęła na sułtankę Nualę, która rozsiadła się na otomanie. Kobieta zacisnęła usta w wyrazie dezaprobaty.
– Lorandro, zbadam cię teraz, dobrze? –
Uśmiechnęła się łagodnie do rodzącej i uklękła na łóżku, między nogami dziewczyny.
– Sułtanko, każ przynieść wody. –
Rzuciła w kierunku Nuali, nawet na nią nie patrząc. Wypełniło ją poczucie satysfakcji, że używa kategorycznego tonu wobec kobiety, która skrzywdziła dziewczynkę.
Nuala zdusiła przekleństwo, lecz uderzyła w gong, wzywając niewolnice.
Młoda położna dotknęła brzucha dziewczyny, wysyłając do jej wnętrza odrobinę magii, która złagodzi cierpienie, ale przy okazji pozwoli sprawdzić stan dziecka.
Nuala miała rację, niewolnica nosiła chłopca. Falina wyczuła tętniące w dziecku życie, ale poza tym jeszcze coś, co ją zaniepokoiło. Na razie jednak nie była w stanie powiedzieć co to takiego.
Dziecko było zdrowe, nie przejawiało oznak żadnej choroby, mimo to coś było z nim nie tak.
Odsunęła od siebie niepokojące myśli, skupiwszy się na rodzącej.
Poród zapowiadał się bez komplikacji, Lorandra była zdrowa i w pełni sił witalnych.
Właściwie nie pozostało nic innego jak tylko czekać i od czasu do czasu tylko kontrolować stan rodzącej, resztę pozostawiając naturze.
Falina najchętniej pozbyłaby się Nuali, lecz nie miała śmiałości, aby to zrobić. Okrucieństwo sułtanki było wręcz legendarne, a ona nie zamierzała stać się jej kolejną ofiarą.
Aby nie dawać kobiecie pretekstu do zadawania cierpienia, zajęła się porządkowaniem ziół.
Jednak chwilę później pod drzwiami do komnaty podniósł się harmider i krzyk.
– Panie, nie możesz tam wejść. –
Falina uniosła oczy, słysząc błagalny głos niewolnicy, lecz zamiast odpowiedzi usłyszała smagnięcie bicza, a dziewczyna zawyła z bólu.
Spojrzała na rodzącą, lecz na jej twarzy malował się strach.
– To Elhim. –
Szepnęła, a młoda akuszerka skinęła głową.
Opowieści o okrutnych praktykach księcia gubernatora również do niej dotarły, a położna czasem zastanawiała się kto jest gorszy, Nuala czy jej syn.
Kątem oka zobaczyła jak sułtanka podnosi się z otomany, mierząc Lorandrę srogim spojrzeniem.
– Elhimie, to nie jest pora na odwiedziny u twojej nałożnicy, ona rodzi. –
Ostry głos Nuali uciszył księcia.
– Jedź na polowanie, ale nie przeszkadzaj, twój syn musi mieć spokój. –
Młody mężczyzna nie protestował.
– Tak matko, urządzę takie polowanie, że cała Hakobria je popamięta. –
Falina zadrżała, słysząc te złowieszcze słowa. Wiedziała na czym polegają urządzane przez księcia gubernatora polowania. Okrutny władca wypuści w lesie kilkoro niewolników, a następnie na nich zapoluje, jak na łowną zwierzynę.
– O, zapoluję też na nią. –
Dziewczyna domyśliła się, że musi chodzić o niewolnicę, która wydała żałosny krzyk.
Nuala zamknęła drzwi i wróciła do komnaty.
– Weź się do roboty, jeśli nie chcesz dołączyć do zwierzyny, mogę to załatwić i nie obchodzi mnie, że jesteś obdarzoną. –
Nuala tak szybko podeszła do Faliny, że nim dziewczyna zrozumiała co się dzieje, sułtanka uderzyła ją w twarz tak mocno, że upadła, uderzając nosem o krawędź łóżka.
Lorandra jęknęła cicho, nie wiadomo, z bólu czy ze strachu.
Akuszerka pozbierała się z podłogi, otarła krew sączącą się z nosa rękawem i podeszła do rodzącej.
– Zaczyna się, teraz rób to, co ci powiem. –
Kwadrans później na świecie powitała zdrowo krzyczącego, maleńkiego chłopca.
W komnacie zaroiło się od niewolnic, ona zaś zajęła się Lorandrą.
– Masz pięknego zdrowego synka, gratuluję. –
Powiedziała, uśmiechając się do młodej matki, tamta jednak tylko skinęła głową, a w jej bladobłękitnych oczach Falina dojrzała dziwny wyraz, przerażenie? Strach?
Nie potrafiła go teraz określić.
Kiedy maluch był już wytarty i osuszony, akuszerka wzięła go na ręce i przez chwilę badała swoją magią.
Teraz miała pewność, dziecko rzeczywiście było zdrowe, ale to, co zauważyła wówczas, gdy chłopiec był jeszcze w łonie matki, wcale nie zniknęło, wręcz przeciwnie, uczucie, że coś jest z nim nie tak nasiliło się.
Obdarzona przymknęła oczy i pozwoliła sobie na cofnięcie się w przeszłość.
Zobaczyła dwoje ludzi splecionych w miłosnym uścisku, kobietą okazała się Lorandra, lecz mężczyzna, to nie był Elhim, lecz niewolnik pracujący w pałacu.
W jednej chwili młoda kobieta zrozumiała. Ten chłopiec wcale nie był synem księcia gubernatora.
Gdy tylko ta myśl zaświtała w jej umyśle, ugięły się pod nią kolana. Dobrze wiedziała co to oznacza dla dziecka, Lorandry, a nawet dla niej.
Pochyliła się nad matką, pomagając ułożyć malucha przy jej piersi.
– Lorandro, czy zdajesz sobie sprawę co narobiłaś? –
Spytała, nie próbując nawet kryć gniewu.
– O czym ty… –
Urwała, zrozumiawszy co odkryła Falina.
– O nie. –
Jęknęła, lecz zbyt głośno jak na gust położnej.
– Zdajesz sobie sprawę co to znaczy? Wiesz na co naraziłaś siebie, dziecko i mnie? –
Syczała akuszerka, niemal strzykając śliną w twarz położnicy.
– Wybacz, nie chciałam cię narażać, nikogo nie chciałam narażać. –
Płaczliwe słowa Lorandry zmiękczyły serce młodej obdarzonej.
– Dobrze już, jeśli zachowasz ostrożność, będziecie bezpieczni. –
Szepnęła, głaszcząc chłopca po główce.
Gdy jednak się obróciła, zobaczyła Nualę, która trzymała w smagłej dłoni bicz.

Kategorie
Moja twórczość

Jakieś coś, sama jeszcze do końca nie wiem.

Witajcie. Popełniłam właśnie prolog do czegoś, co jeszcze nie wiem jaki będzie miało tytuł, grunt, że tym razem postanawiam pisać z planem, który sobie opracowałam i zobaczymy co z tego wyniknie.
Dodam tylko, że według planu piszę po raz pierwszy.

Prolog

Położyła dziecko na niskiej otomanie i przytknęła palce do szyi. Poczuła, że w tym spalonym słońcem pustyni ciałku nadal tli się życie. Samia wiedziała co ma robić, od wielu już lat żyła w tym niegościnnym miejscu wraz z kilkoma sługami. Kobieta należała do nielicznych w jej kraju obdarzonych, a tylko oni mogli przetrwać na tym ogromnym pustkowiu.
Umoczyła w wodzie jedwabną szmatkę i przyłożyła do rozpalonego czoła.
Potarła między palcami strzęp tkaniny, z której uszyte było ubranie dziecka.
– Wysoko urodzona dziewczynka, sądząc po ubiorze. Dlaczego porzucono ją na pustyni? Ten, kto tego się dopuścił musiał być wyjątkowo podły. Lepiej by postąpił, gdyby zabił ją od razu, zamiast skazując na śmierć z pragnienia i przegrzania. –
Mruczała, delikatnie zdejmując z dziewczynki porwaną koszulkę nocną.
Wiedziała, że to jedna z ofiar najazdu sułtana Noaha na Hakobrię, lecz ona nie zważała na fakt, że ratuje dziecko podbitego narodu, nie była Nualą.
Zacisnęła w gniewie usta, przypominając sobie o własnej stracie.
Nie możesz myśleć o tym akurat teraz. Skarciła się w myślach i spojrzała na dziewczynkę.
Mała nadal pozostawała nieprzytomna, co trochę ją niepokoiło, choć wiedziała, że jeśli ma przeżyć, to przeżyje i będzie wielką szczęściarą, bo pustynia odbierała życie dorosłym, zdrowym i w pełni sił mężczyznom, a to było tylko małe dziecko.
Z czułością pogładziła złocisto-rude włoski.
– Obudzisz się, wiem to, bo jesteś obdarzona, prawda? Może jeszcze o tym nie wiesz, ale jestem pewna, że tak jest. –
Do jej oczu napłynęły gorące łzy, lecz otarła je rąbkiem chusty.
Jedyne, co mogła zrobić, to czekać i modlić się, że dziewczynka się obudzi.

Pierwsze, co poczuła po przebudzeniu, to potężne pragnienie. W ustach czuła suchość, a wyschnięty na wiór język przywarł jej do podniebienia.
Gardło przeszywały ostre igły piekącego bólu.
Chciała coś powiedzieć, ale nie mogła dobyć z siebie głosu.
Miała ochotę się rozpłakać, lecz nie miała już łez, jej oczy były suche i straszliwie paliły. Całe ciało ją piekło, a cienki materiał drażnił spieczoną skórę.
Ktoś do jej ust przytknął szmatkę nasączoną wodą, a ona wyssała życiodajny płyn, niemo błagając o więcej.
Powoli zaczęły napływać wspomnienia. Całe chmary żołnierzy w obcych mundurach, matka błagająca o litość i on. Tę twarz długo będzie pamiętała, bo na oczach dziewczynki skręcił kark jej młodszemu bratu. Nie rozumiała co wokół niej się dzieje. Miała dopiero 6 lat i postępowanie dorosłych nie zawsze było dla niej jasne.
– A z nią co zrobimy, mój panie? –
Przypomniała sobie słowa mężczyzny, który wyciągnął ją z łóżka i trzymał teraz jak niesfornego kociaka.
– Wyrzuć ją na pustynię, o ile wiem, jest obdarzoną, tak przynajmniej donosili nasi szpiedzy. –
Odpowiedziała jednak kobieta w pięknych szatach, mierząc ją pogardliwym spojrzeniem ciemnych oczu.
Dziewczynka jednak widziała, że pytanie zadano oprawcy jej braciszka. Lecz najdziwniejsze okazało się, że jest obdarzoną, nikt nigdy nie mówił jej o tym, ale skoro ta straszna kobieta o tym wiedziała, to pewnie tak właśnie było, tylko dlaczego rodzice jej o tym nie powiedzieli? A może chcieli, lecz nie zdążyli? A może nie chcieli mieć obdarzonej córki, mimo, że jej ojciec sam do nich należał. Dla jej sześcioletniego umysłu to było za wiele jak na jedną noc.
– Tak sułtanko Nualo, stanie się według twojej woli. –
Odparł mężczyzna i poniósł ją do adeańskiego zwierciadła.
Dziewczynka wiedziała do czego służą te lustra, przerażenie odebrało jej oddech, on naprawdę wyrzuci ją na pustynię, zrobi to, co kazała mu ta okrutna kobieta.
Zobaczyła jak migotliwa srebrzysta powierzchnia matowieje i zamienia się w portal. Chciała krzyczeć, ale nie mogła wydobyć z siebie głosu, zacisnęła więc kurczowo palce na ramieniu mężczyzny, lecz on uderzył ją w skroń i wyrzucił przez portal.
Upadła na zimny piach i zaniosła się płaczem, aż w końcu zasnęła.
Gdy się zbudziła, był środek dnia, a słońce paliło ją niemiłosiernie w odsłonięte ciało. Gdyby mogła, znów by się rozpłakała, lecz oczy miała suche.
Chciała wrócić do domu. Tak, odnajdzie drogę i wróci do rodziców.
Szła czas jakiś, lecz dookoła widziała tylko suchy, gorący piach i skały. Chciało się jej pić, a niemiłosierne słońce grzało bez ustanku, powoli przemierzając bezchmurne niebo. Liczne ostre kamyki poraniły małe stopy dziewczynki, a spieczona ziemia piła jej krew jak życiodajny sok. W końcu jednak nogi odmówiły jej posłuszeństwa, a ona przewróciła się i nie była w stanie zrobić ani jednego kroku.
Obudziła się w tym miejscu, gdzie jakieś szorstkie i twarde, choć troskliwe dłonie przykładały mokrą szmatkę do jej spierzchniętych warg.
– Pustynia cię nie zabiła, więc będziesz żyć. Nie pozwolę ci umrzeć, przysięgam. –
Usłyszała cichy, lecz ciepły kobiecy głos.
– Wody. –
Wyszeptała i uniosła głowę. Kobieta przystawiła kubek do jej ust, a ona piła, aż opróżniła naczynie.
Znów opadła na poduszkę i zamknęła oczy, zapadając w głęboki sen.

Kategorie
Moja twórczość

„Kolor krwi” – rozdział 2.

Normalnie z tymi wpisami to jakaś klęska urodzaju, 😂
bo oto oddaję w wasze ręce kolejny rozdział.

Rozdział 2

Komnata wielkiego mistrza zakonu Dzieci Boga Jedynego była przestronna i bogato urządzona. Pod oknem stało ogromne łoże nakryte jedwabną narzutą widoczną zza lekko rozsuniętego baldachimu. Środek zajmowało masywne biurko z ciemnego drewna, a pod ścianami stał fotel i regały na księgi.
Wielki mistrz Faran siedział w fotelu i czytał. Lewym łokciem przyciskał do podłokietnika stertę podobnych kartek czerpanego papieru.
Odrzucił świstek na ziemię i wziął następny.
Czytanie donosów nie należało do jego obowiązków, lecz lubił to, zawsze mógł dowiedzieć się czegoś nader interesującego, tym razem jednak zawiódł się, bo nie znalazł nic, co mogłoby wzbudzić jego ciekawość. I tak oto dziś na przykład przeczytał, że niewolnica państwa Ashel znieważyła ich córkę, nazywając ją grubą i nadętą świnią. Doniósł na nią inny niewolnik, rzecz jasna. W innym napisano, że Złoto Krwista imieniem Kadea została przyłapana na oddawaniu czci Wielkiej Matce, bogini, której wyznawcami byli wszyscy ci popaprańcy. Nie było to nic nadzwyczajnego, ale wymagało ze strony zakonu interwencji.
Kult tego bóstwa został zakazany pięćdziesiąt lat temu, zakon stał na straży wiary w Boga Jedynego, a odstępców uważał za heretyków i apostatów.
Religia zakonu była jedyną, którą te psie pomioty mogły wyznawać, zaś rolą jego i współbraci było krzewienie jedynej wiary i nawracanie pogan, jeśli nie po dobroci to siłą, a siła odnosiła najlepsze efekty.
Na kontynent północny zwany również Ektaris zakon przybył z południa, które w większości zamieszkiwali ludzie. Owszem, było tam paru Złoto Krwistych, lecz znacznie mniej niż jego ludu.
Ówczesny wielki mistrz zapragnął poszerzyć terytorium państwowe zakonu, ale Południowcy nie zamierzali się poddać. Władcy południowych krain zawarli przymierze i obalili zakon Dzieci Boga Jedynego, a oni jak niepyszni musieli uciekać.
Poprzednik Farana nie uznał tego za porażkę, postanowił więc poprowadzić swoich braci i ich rodziny ku nieznanej północy. Słyszeli z legend i opowieści, że Ektaris to bogate miejsce, pełne magii i Złoto Krwistych, których należało upokorzyć, pokonać i nawrócić na jedyną słuszną wiarę. I tak rozpoczął się podbój, a zakon stał się zdobywcą i wygrał, całkowicie opanowując nowe ziemie.
Siana wśród ludzi zamieszkujących północ propaganda przyniosła zamierzony skutek i już wkrótce zbuntowali się przeciw swoim Złoto Krwistym władcom, co okazało się przydatne do umocnienia pozycji zakonu.
Wojna trwała pięć lat, aż Orsanga musieli się poddać, szczególnie wtedy, gdy zakonni magowie znaleźli sposób na ujarzmienie magrinów, tych diabłów wcielonych.
Te pięćdziesiąt lat było złotym wiekiem zakonu, a on, Faran Devalius zarządzał niegdysiejszym Północnym Imperium Ektaris.
Uniósł oczy ku niebu i odmówił krótką modlitwę dziękczynną do Boga Jedynego.
Rozchylił poznaczone bliznami od rękojeści miecza palce, a świstek wylądował na ziemi u jego stóp.
Drzwi komnaty otworzyły się cicho. Do środka wszedł niewolnik Złoto Krwisty. Upadł na kolana i dotknął czołem sadarskiego dywanu wyściełającego posadzkę.
– Panie, główny wywiadowca zakonu prosi o posłuchanie. –
Odezwał się mężczyzna, nie unosząc głowy z podłogi.
Powinien kazać go wychłostać za brak dyscypliny, odezwał się bez wyraźnego pozwolenia, a to było surowo zabronione.
Podszedł do skulonej na podłodze postaci i trącił czubkiem ciężkiego buta w bok głowy.
– Posprzątaj to. –
Rozkazał, wskazując ręką stertę donosów zalegających na ziemi.
– Możesz wstać, zezwalam. –
Dodał, nie widząc reakcji Złoto Krwistego.
Niewolnik zaczął zbierać kartki i upychać je w kieszeniach workowatej tuniki. Robił to na tyle niezgrabnie i wolno, że wielki mistrz poirytował się, ale powstrzymał gniew.
– Mówiłeś, że główny wywiadowca chce się ze mną spotkać, tak? –
Spytał od niechcenia, wkładając ciężki czarny płaszcz z ze złotą tarczą i okiem, symbolem godności wielkiego mistrza.
– Tak, mój panie. –
Odpowiedział tamten, upychając ostatni świstek do przepastnej kieszeni.
– Dobrze, zawołaj go do mnie, ale pospiesz się psi synu, bo każę cię wychłostać. –
Wysyczał przez zęby. Nie pozwolił niewolnikowi wstać, więc ten na czworakach wycofywał się do wyjścia. Niekiedy bawiło go znęcanie się nad dumnymi Orsanga, uwielbiał ich poniżać i pokazywać gdzie aktualnie znajduje się ich miejsce.
Wiedział jednak, że gdy tylko za sobą zamknie drzwi, wstanie. Oni zawsze tak robili. Był pewien, iż tylko udawali uległych, a w gruncie rzeczy okazywali się cwani, przebiegli i sprytni.
To zapewne wina ich złotej krwi, tak, w tym należało upatrywać przyczyny ich zepsucia.
Chwilę później do komnaty wszedł zaskakująco młody człowiek, nie mający nawet trzydziestu lat.
Miał na sobie przybrudzony płaszcz podróżny, a zakurzone buty zostawiały na dywanie ślady zaschniętego błota.
Wywiadowca skłonił głowę porośniętą rudą czupryną.
– Z czym przychodzisz Eligiusie? –
Od razu przystąpił do rzeczy wielki mistrz. Nie miał ochoty na rozwlekłe powitania i wymianę uprzejmości w stylu: jak się miewasz bracie, jak zdrowie, podróż i takie tam banały.
To było zarezerwowane dla pospólstwa i niskiej rangi zakonników, a jego te reguły nie obowiązywały.
– Wracam właśnie z komturii Sadarskiej. Komtur Dervan przekazał mi dość niepokojące wieści, choć w zasadzie można by nazwać je plotkami. –
Odparł dźwięcznym głosem młody zwiadowca.
– Jakie to wieści? –
Wielki mistrz uniósł brwi w zaciekawieniu, po czym wskazał stojącemu wciąż mężczyźnie krzesło.
– Siadaj. –
Rzekł, powarkując.
– I mów, co to za wieści. –
Dodał, kładąc dłonie płasko na stole.
– Od razu pozwolę sobie zaznaczyć wielki mistrzu, że nie jestem pewien na ile te wieści są prawdziwe, czy nie są to zwykłe plotki, mrzonki prostaków i tych psich synów Złoto Krwistych. –
Zaczął ostrożnie Eligius, lecz Faran uniósł dłoń, przerywając zbyt długi wywód.
– Do rzeczy chłopcze. –
Specjalnie nazwał go chłopcem, wiedział, że wywiadowca wyjątkowo tego nie lubi.
Młodzieniec zacisnął zęby, lecz skinął tylko krótko głową.
– Dobrze, zatem sprawy mają się tak, niektórzy ze Złoto Krwistych twierdzą, że Aurelin de Kantarda żyje. Jedni mówią, iż jest niewolnicą gdzieś w Estel, inni, że prostytutką w Sadarze, a może w Kaleen, tu akurat zdania są mocno podzielone, ale co do jednego wszyscy są pewni, dziewczyna gdzieś żyje. –
Wielki mistrz uśmiechnął się lekceważąco.
– Co za bzdury opowiadasz, Eligiusie, dajesz wiarę tym plotkom? Osobiście byłem przy zagładzie rodu de Kantarda i wierz mi, nikt nie uszedł wtedy z życiem. –
Doskonale pamiętał ten dzień. Do tej pory słyszał krzyki umierającej młodej kobiety i jej małej córeczki, a w nozdrzach czuł zapach złotej krwi, która spłynęła schodami ich domu wprost do rynsztoka, lecz to nie był czas na wspomnienia.
Milczał dłuższą chwilę, po czym dodał.
– Nawet gdyby to szczenię jakimś cudem przeżyło, miało wówczas coś koło trzech lat, więc pozostawione samo sobie zapewne i tak zdechło gdzieś, a gdyby jednak przeżyło, cóż, nie pamięta kim było zanim dokonaliśmy zagłady jej rodziny. Teraz może być kimkolwiek, ale nie stanowi dla nas żadnego zagrożenia, lecz tak dla pewności każ sprawdzić wszystkie niewolnice między piętnastym, a dwudziestym rokiem życia. Jeśli rzeczywiście ona żyje to prędko się o tym dowiemy. –
Drzwi do komnaty nie były zamknięte, więc Kalias bez przeszkód mógł podsłuchać rozmowę wielkiego mistrza i brata Eligiusa.
Początkowo nie bardzo rozumiał o czym mężczyźni rozmawiali, dopiero po chwili do niego dotarło o kogo chodziło. On też słyszał te plotki, ale tak po prawdzie to nie dawał im wiary, ale skoro sam wywiadowca postanowił się podzielić nimi z wielkim mistrzem, cóż, to mogła być prawda i dziewczyna rzeczywiście gdzieś żyje, tylko co to dla niej teraz oznaczało? Domyślał się, nic dobrego, bracia odnajdą ją, schwytają i zapewne zabiją, chcąc zniwelować zagrożenie, nim to się jednak stanie, mnóstwo młodych Złoto Krwistych umrze zamęczonych w katowniach i salach tortur.
Na myśl o maltretowanych młodych kobiet Orsanga zrobiło mu się smutno, choć oni również nie darzyli go sympatią, jak ludzie z resztą. Był mieszańcem, a dla takich obie strony miały do zaoferowania jedynie pogardę i obrzydzenie.
Bracia często nazywali go kundlem, do czego nigdy nie przywykł, więc odpłacał pięknym za nadobne, co często wpędzało go w kłopoty i kończyło się karcerem lub chłostą. Do tego również się przyzwyczaił, z resztą nie tylko on, inni nowicjusze także w ten sposób byli karani.
– Dobrze wielki mistrzu, roześlę swoich ludzi, aby sprowadzili niewolnice do naszej twierdzy i zamknęli je w lochach. –
Odpowiedział główny wywiadowca i odwrócił się w kierunku wejścia. Kalias próbował się skryć, ale był zbyt wolny.
– Zdaje się, że mamy towarzystwo. –
Powiedział Eligius szyderczo, wskazując palcem na niedomknięte drzwi.
Faran uniósł wzrok i napotkał spojrzenie chłopaka.
Nienawidził tych czarnych oczu otoczonych złotą obwódką, kundel miał w sobie więcej z Orsanga niż z człowieka, lecz mimo to był jego synem, sekretnym synem, bo nikt nie znał jego tajemnicy, nawet Kalias nie wiedział kto jest jego ojcem i tak było dobrze, z resztą Faran nie żywił do chłopaka żadnych ojcowskich uczuć, a żeby była jasność, innych uczuć też nie żywił. Chłopak go ani grzał, ani ziębił, był mu całkowicie obojętnym, choć ta złota krew, ona wszystko psuła. Gdyby Kalias był człowiekiem, ale nie był, a to przesądzało wszystko.
– Wejdź, młodzieńcze, skoro już i tak wszystko słyszałeś. –
Powiedział wielki mistrz i obrzucił chłopaka pogardliwym spojrzeniem.
Kalias zawahał się. To nie był dobry pomysł, lepiej by zrobił, gdyby się wycofał, ale za nieposłuszeństwo czekała go kara, choć podsłuchiwanie też na nią zasługiwało.
Zwiesił ramiona wzdłuż tułowia i wszedł z rezygnacją wypisaną na twarzy. Cokolwiek go czekało, wiedział, że nie będzie to nic dobrego.

Kategorie
Moja twórczość

„Kolor krwi” – rozdział 1.

Jest to bardzo roboczy tytuł czegoś, co przez ostatnie tygodnie, a nawet miesiące, chodziło mi po głowie.
Ogólnie zarys fabuły mam ogarnięty, a wam oddaję do rąk pierwszy rozdział tego czegoś. Komentujcie, jak trzeba krytykujcie.

Rozdział 1
Dzień chylił się ku końcowi, słońce nieubłaganie zmierzało na zachód, w kierunku Gór Mglistych.
Viyanna bez słowa wstała i ubrała znoszony płaszcz i zadeptane dziurawe ze starości buty. Dziadek popatrzył na nią swoimi ciemnymi oczyma, lecz nic nie powiedział, nigdy nic nie mówił, widząc ją szykującą się do pracy w przybytku Asany Czarnookiej.
Viyanna często zastanawiała się czy staruszek wie gdzie przyszło jej pracować. Możliwe, że jakiś życzliwy sąsiad powiedział mu, czym już wkrótce będzie się trudniła jego ukochana wnuczka. Z pewnością nie byłby zachwycony, gdyby się dowiedział, ale jaki miała wybór? W zasadzie żadnego, nawet gdyby mogła uciec, cóż, nie potrafiła się na to zdobyć, nie mogła porzucić jedynej osoby, jaką miała w życiu. Dziadek wychował ją i wszystkiego nauczył, a ona czuła, że jest mu coś winna.
– Wrócę jak zwykle, rano. –
Powiedziała na pożegnanie, a staruszek pokiwał głową.
Opuściła sypiącą się lepiankę i nie oglądając się za siebie, ruszyła krętymi uliczkami slumsów.
Slumsy były przyklejone do podgrodzia Estel, które kryło się za potężnymi murami najeżonymi wieżyczkami i basztami. Kluczyła między budynkami tak, by straż na murach jej nie wypatrzyła, to było zbyt niebezpieczne, szczególnie teraz, gdy nadciągała noc.
To nocą pełniący wartę ludzie zabawiali się z jej pobratymcami, urządzając sobie na nich polowania lub męcząc kogoś dla uciechy.
Przyspieszyła kroku, Asana nie będzie zadowolona, gdy Viyanna się spóźni, a w tym tygodniu już dwa razy to się jej przydarzyło.
Mijała coraz to lepiej utrzymane chałupy, karczmy i burdele, w których pracowały podrzędne prostytutki. Popatrzyłaby na nie z pogardą, lecz wiedziała, że już wkrótce ona również dołączy do ich grona, Asana jej nie odpuści, nie z jej urodą.
Uskoczyła przed lądującymi w rynsztoku odchodami, lecz niedostatecznie szybko, bo kleista maź wlała się jej do lewego buta. Dziewczyna zaklęła szpetnie. Ochrypły rechot kobiety, która wylała ekskrementy przyprawił ją o gniew, lecz nie miała czasu. Poszła dalej, nie zważając na smród i upokorzenie.
Usłyszała ich nagle, ciężkie kroki niosły się wśród zaułków, pod buciorami chrzęścił piach i żwir. To mogło zwiastować tylko jedno, nadciągał patrol, a jej nie powinno tu być, jeśli nie chciała skończyć w więziennej celi.
Umknęła w zaułek i skuliła się, lecz wiedziała, że trochę się spóźniła. Przycupnęła pod ścianą, opierając się plecami o chropowaty kamień. Nie miała dokąd uciekać, bo zaułek okazał się ślepy.
Zdawała sobie sprawę, że gdy ją znajdą od razu zrozumieją kim jest, a takich jak ona powszechnie nienawidzono i pogardzano nimi. Każdy, najpodlejszy nawet żebrak czy dziad stał wyżej od nich, choć pół wieku temu to oni rządzili tym światem.
Miała ochotę się gorzko roześmiać, bo wtedy nie było jej na świecie, nie mogła więc nic wiedzieć na temat potęgi jej ludu.
Ludzie nazywali ich złoto krwistymi, choć oni mówili o sobie Orsanga, wszak to była właściwa im nazwa.
Orsanga jednak dawno pochłonęła przeszłość i historia, a jedyne co im pozostało to złote obwódki wokół oczu i złota krew, nic więcej. Ich legendarne moce i nieśmiertelność przepadły wraz z przybyciem ludzi, którzy w jakiś sposób wszystko im odebrali.
Właściwie to wiedziała jak to się stało. Dziadek opowiadał jej o tym. Każdy Orsanga był połączony magiczną więzią z bestią, tak te stworzenia nazywali ludzie, natomiast właściwą nazwą były magriny.
Ludzie ujarzmili te niezwykłe istoty podstępem i od lat nikt ich nie widział, ale musiały gdzieś żyć, istnieć i tęsknić do tych, z którymi byli połączeni. Viyanna nie miała nigdy takiego magrina, urodziła się długo po tym, jak je usunięto z Ektaris.
Nie, ludzie sami w sobie nie byli tacy źli, ale Zakon Dzieci Boga Jedynego, to oni odpowiadali za całe zło, które spadło na Złoto Krwistych.
Zakon Dzieci Boga Jedynego rządził niepodzielnie i twardą, bardzo twardą ręką.
Od momentu ich rządów Orsanga zostali sprowadzeni do roli niewolników, a ci, którym niewoli udało się uniknąć zamieszkali w slumsach na obrzeżach Estell i wielu innych miast.
W Ektaris od pięćdziesięciu lat dominował człowiek, rasa słabsza, rzadko kiedy obdarzona mocą magiczną, a jednak wygrali i tubylczą ludność wypchnęli na margines, a nawet poza niego.
– Kaliasie, zdaje się, że słyszałem jakiś szmer, sprawdź czy któryś z tych obrzydliwców nie kryje się w zaułku. –
Chropawy głos musiał należeć do dowódcy patrolu, ale odpowiedzi dziewczyna nie usłyszała.
Po chwili do jej uszu doleciały kroki jednej osoby. To pewnie ów Kalias szedł w jej kierunku. Zacisnęła dłoń na brzydkim sztylecie i wysunęła go zza pasa. Nie zamierzała tanio sprzedać skóry. Rozejrzała się nerwowo. Ściana, o którą się opierała była zbyt gładka, aby się po niej wspiąć na dach, nie posiadała żadnych szczelin ułatwiających oparcie dla dłoni i stóp.
Im bliżej słyszała kroki, tym bardziej była przerażona. Co ją może spotkać? W najlepszym razie uwięzienie, wsadzą ją do celi, przetrzymają o głodzie i chłodzie, a za kilka dni może wypuszczą.
To była najlżejsza forma kary dla nieposłusznego Orsanga, lecz były i gorsze, a choćby publiczna chłosta, ucinanie stopy, niewola, gwałt, którego członkowie Zakonu nie odmawiali sobie i śmierć.
Jeszcze raz przebiegła palcami po ścianie, próbując znaleźć cokolwiek i nic, żadnej szczeliny.
Ogarnęła ją rozpacz i zgroza, a do migdałowych oczu napłynęły gorące łzy.
Przypomniała sobie co ludzie myśleli o łzach złoto krwistych, gdy nazbierać ich odpowiednio dużo i ukryć je w zimnym i chłodnym miejscu, to zamienią się w złoto. Gdyby nie jej rozpaczliwe położenie, pewnie wybuchłaby gromkim śmiechem. Owładnął nią zimny strach, dosłownie czuła jego palec wwiercający się w czaszkę. Przełknęła ślinę z niemałym trudem, bo gardło miała zaciśnięte.
Z rozdygotanych palców Viyanny wypadł brzydki sztylet i z brzękiem upadł na ziemię. Zaklęła w myślach, schylając się po nóż.
Z tego wszystkiego nie usłyszała nadciągającego strażnika.
Gdy uniosła załzawione oczy, zobaczyła postać odgradzającą drogę ucieczki.
Mimo ciemności, widziała bardzo dobrze. Jej pobratymcy mieli znacznie lepszy wzrok niż ludzie, co zawdzięczali źrenicy nocnej, którą mogli przywoływać w ciemnościach. Wprawdzie jej oczy stawały się wtedy dość upiorne, ale to nie miało większego znaczenia.
Ten, którego zobaczyła, nie był jeszcze pełnoprawnym zakonnikiem, bo zamiast czarnego płaszcza z wyhaftowaną złotą tarczą, symbolem i herbem zakonu, nosił brązową szatę. Jej uwadze nie umknął wiek chłopaka. Nowicjusz mógł być niewiele starszy od niej.
Dłuższą chwilę przypatrywali się sobie nawzajem i wtedy dziewczyna dostrzegła kolejny szczegół. Chłopak był mieszańcem. Jego matka, a może ojciec należeli do Orsanga.
– Kaliasie, pospiesz się. –
Od strony ulic dobiegła ostra komenda.
– Jeśli ktoś tam jest to bierz go na arkan. Chyba nie muszę uczyć cię co robić z tymi istotami. –
W ostatnie słowa mężczyzna włożył tyle jadu i nienawiści, że gdyby mogło to zabić, Viyanna leżałaby już martwa.
– Odwrócę ich uwagę, a ty uciekaj. –
Wyszeptał chłopak, ledwie otwierając usta.
Nie mogła w to uwierzyć, on puszczał ją wolno. Uniosła brwi w bezbrzeżnym zdumieniu, lecz Kalias tylko pokręcił głową i odszedł, zostawiając ją bez odpowiedzi.
– Nic tam nie ma. –
Powiedział beztroskim głosem.
– A ten hałas? Co to było? –
Dowódca nie dał się tak łatwo zbyć byle wymówką. Dziewczyna dosłownie przykleiła się do ściany, chcąc jak najmniej odróżniać się od ciemnego w mroku kamienia.
– To tylko szczur mój panie, prysnął, gdy tylko mnie zobaczył. –
Usłyszała odpowiedź młodzieńca. Dlaczego ją puścił? Przygryzła wargę w namyśle.
Musisz być bardziej czujna, ten chłopak, Kalias, on cię puścił, ale następni już nie będą tacy dobrzy, nie licz na to.
Złajała się w myślach.
Dobrze, zatem chodźmy dalej. Nie mam ochoty dłużej przebywać w tej śmierdzącej dziurze. –
Wymruczał towarzysz młodzieńca i oddalili się szybkim krokiem.
Viyanna oparła się o ścianę i westchnęła z wielką ulgą. Nie rozumiała dlaczego ten chłopak ją puścił, a bardzo chciała to zrozumieć, nie miała jednak czasu, wiedziała, że już spóźniła się do pracy.
Ostrożnie opuściła zaułek, rozejrzawszy się i pobiegła krętymi uliczkami podgrodzia, do którego przylegała znaczna część slumsów. Musiała się spieszyć, choć uniknięcie reprymendy od pani Asany zdawało się być niemożliwe.
Asana Czarnooka była właścicielką przybytku rozkoszy, w którym dziewczyna pracowała, chcąc zapewnić byt sobie i dziadkowi.
Do hałaśliwej Sali wpadła zdyszana i mokra od potu. W nozdrza uderzył ją zapach piwa, wina, miodu i gorzałki, a także pożądania, strachu i rozpaczy. Mało która z dziewcząt pracowała w przybytku Asany Czarnookiej z własnej woli, większość z nich, chcąc zarobić na życie musiała się prostytuować, chyba, że wolała zostać niewolnicą, tego losu jednak każda z nich wolała sobie oszczędzić.
Przez harmider wybił się syk Asany.
– Spóźniłaś się. –
Kobieta pojawiła się znienacka i przeszyła Viyannę spojrzeniem swoich czarnych oczu.
– Natknęłam się na patrol. –
Odezwała się dziewczyna. Widać jednak według Czarnookiej niezbyt pokornie, bo ta z całej siły uszczypnęła ją w ramię.
Viyanna syknęła z bólu, a oczy zaszły jej łzami.
Nienawidziła Asany, jej brutalności i okrucieństwa, ale nie miała wyboru.
– Ogarnij się i do roboty, ach i umyj się, bo cuchniesz. –
Powiedziała kobieta, wbijając jej szpony w nadgarstek, aż kilka kropelek złotej krwi spadło na podłogę. Nie zareagowała na ten przejaw brutalnej siły, to nie miało większego sensu, jeśli nie chciała bardziej oberwać.
Dziewczyna skinęła głową i ruszyła ku łaźni.
W pomieszczeniu panowało przyjemne ciepło, a w powietrzu unosił się zapach kwiatów i seksu.
Zmieniła przepoconą tunikę i spodnie na czerwoną kusą sukienkę, uczerniła brwi i rzęsy Kohlem, swoje złote włosy rozpuściła i zabrała się do pracy.
Do jej obowiązków należało usługiwanie mężczyznom, podawała im napitki i jadło, jak na razie, przygotowywanie pokoi, sprzątanie po niekiedy brutalnych zabawach z dziewczynami i doprowadzanie ich do stanu używalności, co nawiasem mówiąc, czasem graniczyło z cudem.
Asana jednak wymagała by jej dziewczyny prezentowały się dobrze, ba, najlepiej w całym Estel.
Viyanna bała się dnia, gdy to ona dołączy do grona młodych kurtyzan, a ów dzień zbliżał się nieuchronnie, wszak za kilka tygodni będą jej osiemnaste urodziny, a to oznaczało ni mniej, ni więcej, że będzie zmuszana do zaspakajania nienasyconej żądzy braci zakonnych i ich towarzyszy.
Z rozmyślań wyrwał ją ostry głos Asany.
– Zajmij się Delarą, krwawi, trzeba ją opatrzyć i sprawić, żeby nadawała się do pracy. –
Viyanna bez słowa zabrała potrzebne rzeczy i ruszyła przez korytarz ku górnym piętrom. Tam panowała względna cisza przerywana jedynie jękami rozkoszy i krzykami bólu.
Kroki dziewczyny tłumił miękki dywan Sadarski, a więc najlepszy, choć lata świetności musiał mieć dawno za sobą. Pozostałości po plamach z krwi, wymiocin i innych płynów ustrojowych trudno było usunąć. Na szczęście ludzie byli na tyle ślepi, że tego nie widzieli, co innego jednak Orsanga ze swoim wyostrzonym wzrokiem.
Viyanna weszła do pokoju i w jej nozdrza od razu uderzył zapach krwi i ludzkiej spermy.
Oh, ależ ich sperma cuchnie. Pomyślała, przełykając ślinę.
Delara leżała na łóżku, niemal nieprzytomna, a spomiędzy jej ud sączyła się złota struga krwi.
Dziewczyna delikatnie potrząsnęła ramieniem rannej, a ta otworzyła oczy pełne przerażenia. Już chciała krzyknąć, ale Viyanna uspokoiła ją delikatnym gestem.
– Już myślałam, że wrócił. –
Odezwała się Delara, pociągając nosem.
– Bez obaw, muszę cię doprowadzić do porządku, więc następnego klienta tak szybko mieć nie będziesz. –
Odparła Viyanna bez cienia współczucia, choć w środku nienawidziła się za to. Wiedziała jednak, że teraz współczucie nie jest tym czego Delara potrzebuje. Jeśli zaczęłaby się nad nią użalać, jej towarzyszka najprawdopodobniej załamałaby się i rozpadła na kawałki, a wtedy kto wie co Czarnooka by z nią zrobiła.
Viyanna wprawnymi ruchami obmyła dziewczynę z krwi. Robiła to powoli, skrupulatnie i delikatnie, nie zamierzając zadawać koleżance dodatkowego bólu.
– Muszę zeszyć ci udo, chyba chciał sprawdzić czy naprawdę masz złotą krew. –
Oznajmiła beznamiętnie i zabrała się do szycia. Pięćdziesiąt lat temu, takie rany wyleczono by magicznie. Pomyślała, zakładając kolejny szef.
– Viya, podsłuchałam dziś, że po jutrze odbędzie się twoja licytacja. –
Wyszeptała Delara, posykując z bólu.
– Co takiego? –
Dziewczyna zastygła z igłą w ręce.
– Przecież według zasad licytacja powinna się odbyć w dniu moich urodzin, a do nich brakuje jeszcze dobre dwa tygodnie. –
Narzędzie wypadło z dłoni i zalśniło na podłodze. Schyliła się i ujęła igłę w rozedrgane palce.
– Wiem, ale Asana popadła w niełaskę u wielkiego mistrza zakonu, jakaś grubsza sprawa podobno, z resztą to nieważne o co poszło. Wiadomo, że Czarnooka chce odzyskać względy głowy zakonu, więc postanowiła trochę przyspieszyć twoją licytację. –
Viyanna poczuła zimny dreszcz oblewający całe jej ciało.
– Ona nie może tego zrobić. –
Odezwała się płaczliwym głosem.
– Oczywiście, że może i zrobi to, nie powstrzymasz jej, wiesz o tym tak samo dobrze jak ja. –
Odpowiedziała zimno Delara. Tak, Viyanna wiedziała o tym, ale jakaś naiwna część jej natury kazała jej sądzić, że to łamanie reguł, ale jeśli było się Asaną Czarnooką, cóż, jej reguły nie obowiązywały, każda z dziewczyn wiedziała o tym i mogła to zaakceptować lub stać się niewolnicą w domu któregoś możnego pana, co w gruncie rzeczy okazywało się niewiele lepsze od dotychczasowego życia.
W tej sytuacji wybór był zły, albo bardzo zły i wszystkie o tym wiedziały, Viyanna również, lecz do dzisiaj jeszcze się łudziła, licząc, że ma kilka tygodni, lecz czas przyspieszył, by wciągnąć ją na samo dno piekła.

EltenLink