Kategorie
Moja twórczość

Rozdział drugi: Anas

Przyznam, że mając plan, pisze mi się zdecydowanie lepiej, na razie tyle mogę powiedzieć.

Rozdział drugi.
Anas

Anas Mazhar stanął przed zwierciadłem i dotknął palcem srebrzystej tafli, która przyzywała i zachęcała, by skorzystać z jej cudownych właściwości. Najmłodszy syn sułtana Noaha nie spieszył się z przejściem, stał więc i gapił się we własne odbicie.
Kwadrans temu Safiye, jego wychowawczyni i nauczycielka magii powiedziała, że ojciec chce się z nim pilnie widzieć. Niestety, sama obdarzona nie wiedziała o co chodzi, lecz nakazała mu pośpiech.
– Książę, nie godzi się, by sułtan czekał, aż raczysz się zjawić przed jego obliczem. –
Ofuknęła go, zauważywszy, jak się ociąga.
Tafla adeańskiego zwierciadła zmatowiała, stając się portalem. Anas nie znosił teleportacji, choć niechętnie przyznawał, że był to praktyczny sposób podróżowania, gdyż pozwalało zaoszczędzić mnóstwo czasu.
Mimo tych zalet młodzieniec korzystał ze zwierciadeł tylko wówczas, gdy miał do załatwienia jakieś nagłe sprawy, takie jak Dziś rano, że natychmiast ma się zjawić w pałacu w Adei.
Co też sułtan mógł chcieć od najmłodszego potomka? Ta myśl nie dawała chłopakowi spokoju.
Postąpił krok i wszedł w migotliwy portal. Najpierw poczuł się tak, jakby przechodził pod strumieniem lodowatej wody i już samo to sprawiało, że korzystanie ze zwierciadeł było nieprzyjemne.
Po chwili jednak przestrzeń wokół Anasa jakby się zagięła, łącząc ze sobą dwa odległe punkty, jakby ktoś umieścił go między dwiema parami drzwi, z których jedna naciskała na jego plecy, popychając go na te, które były przed nim. Miał wrażenie, że zamykająca się wokół niego przestrzeń zgniecie go i zmiażdży lodowatym podmuchem.
Cały proces trwał dosłownie mgnienie oka, lecz on czuł się tak, jakby spędził tam wieczność.
Gdy wyłonił się po drugiej stronie, znalazł się przed pałacem ojca w Adei.
Przestrzeń nagle jakby go wypluła, na ścieżkę biegnącą ku okazałemu budynkowi.
Anas zachwiał się, lecz odzyskawszy równowagę, ruszył niepewnym krokiem.
Wiedział, że przypłaci tę podróż silnym bólem głowy, na który nie pomogą żadne magiczne mikstury uśmierzające ból.
Każdy, kto choć raz podróżował w ten sposób wiedział, że jakoś przyjdzie mu za to zapłacić.
I tak na przykład wiedział, że obdarzona Safiye, podróże przypłacała silnymi zawrotami głowy, a Obdarzony Zafaar miewał problemy z układem pokarmowym.
Książę czuł jak powoli za oczami rodzi się ból, który będzie trwał całe godziny, zanim samoistnie odpuści.
Obiecał sobie, że nie wróci do Dalharu przez zwierciadło, woli już przebyć pustynię niż po raz kolejny cierpieć.
W hallu czekał na niego niewolnik, który padł na twarz, widząc księcia.
Anas westchnął zrezygnowany. Już tyle razy ich prosił, żeby nie robili tego, ale do nich jego prośby nie docierały.
Nienawidził, gdy inni ludzie traktowali go niemal jak Boga.
Anas nie był swoim ojcem i nie wymagał od niewolników takiego poniżania się.
– Wstań. –
Powiedział, pocierając oczy.
Spojrzał na niewolnika. To był jeszcze chłopiec, ile mógł mieć lat? Trzynaście? Czternaście?
– Sułtan czeka, panie. –
Wyjąkał chłopak.
– Chodźmy zatem. –
Anas posłał mu znużony uśmiech i podążył za niewolnikiem.
Pałac był wyjątkowo cichy, nie słyszało się tu zwyczajnego gwaru robionego przez ludzi.
Jedynie niewolnicy przemykali tak, aby być niewidzialnymi dla swoich panów.
Książę podążał posłusznie za swoim przewodnikiem, aż ten poprowadził go do pałacowych ogrodów, a następnie do małego drewnianego budynku ukrytego za gęstym żywopłotem.
Anas rozumiał coraz mniej. To, po co ojciec go wezwał musiało być wyjątkowo tajemnicze, gdyż normalnie nie spotykałby się poza murami pałacu.
– Sam wejdź, panie. –
Niewolnik pokręcił głową, nie kończąc. Anas skinął mu ręką i uchylił drzwi.
– Wracaj do swoich spraw. –
Odprawił chłopaka, nie patrząc w jego kierunku. Upewnił się tylko, że chłopiec odchodzi, usłyszawszy jego kroki na żwirowej alejce.
Uchylił drzwi na tyle, by móc niepostrzeżenie wśliznąć się do środka.
Głowa bolała go coraz bardziej, a przez to dłużej trwało przyzwyczajenie się oczu do panującego półmroku.
Pobrał odrobinę mocy i utworzył magiczne światło, posyłając je nad swoją głowę. Odnalazł właz, uniósł klapę i zaczął schodzić po drabinie w dół.
W nozdrza uderzył go zapach wilgoci, pleśni i mysich odchodów.
Kiedy stanął na ziemi posłał przed sobą kulę światła, by wskazywała mu drogę.
Dostrzegł ojca w niewielkiej niszy. Sułtan stał z założonymi rękami. Obok niego w uchwycie w kształcie ludzkich dłoni tkwiła pochodnia.
– Witaj, ojcze. –
Głos Anasa zabrzmiał dość słabo. Ból głowy coraz bardziej się nasilał, powodując, że dopadły go nudności.
– Jesteś, Anasie, dobrze. –
Młodzieniec przypatrzył się ojcu. Ten wyraźnie się postarzał, choć nie miał jeszcze pięćdziesięciu lat, to miał sporo siwych włosów, zmęczoną, szarą twarz, oraz zmarszczki wokół ust i oczu.
Ile lat nie widział ojca? Pięć, a może więcej.
Sułtan częściej przebywał w Adei, wychowanie najmłodszego syna zostawiając Safiye i Zafaarowi, a także jego babce, która jednak zmarła przed trzema laty.
Matki młodzieniec nie znał i był to temat tabu. Zapytał o nią raz, za co w odpowiedzi babka go zbeształa, poza nią nie znał nikogo, kto mógłby cokolwiek wiedzieć, choć prawda, był jeszcze ojciec, ale książę nie miał odwagi, ten mężczyzna go onieśmielał.
– Zmężniałeś, synu, Zafaar mówi, że jesteś bystry, pojętny, a do tego masz zdolności przywódcze, które starałeś się ukrywać. –
Książę zrobił zdumioną minę, bo Zafaar częściej go ganił niż chwalił.
– Dlaczego mnie wezwałeś, panie? –
Sułtan zaśmiał się ponuro.
– W istocie, dobrze cię wyszkolili. –
Anas zaczął skubać połę szaty, chcąc pokryć zmieszanie wywołane zachowaniem ojca.
– No dobrze, przejdźmy zatem do rzeczy. –
Sułtan rozchylił przepierzenie i zaprosił syna do małego pomieszczenia, w którym stał stół z nieheblowanego drewna i dwa pieńki zamiast siedzeń.
Władca usiadł, a młodzieniec poszedł w jego ślady.
Starszy mężczyzna złożył dłonie w daszek i zmierzył syna uważnym spojrzeniem.
– Tak, sądzę, że to będzie właściwy wybór, choć niesie za sobą niebezpieczeństwo i zagrożenie dla ciebie, ale też dla mnie nijako przy okazji. –
Mruczał sułtan, jakby chciał upewnić się, że cokolwiek sobie zamyślił, podjął słuszną decyzję.
Młodzieniec kręcił się na niewygodnym siedzeniu, lecz też zaczął tracić cierpliwość, do tego ból głowy niczego nie ułatwiał.
Władca jakby się otrząsnął i wrócił do rzeczywistości.
– Widzisz synu, muszę podjąć trudną, lecz ważną decyzję, choć zasadniczo powinienem zostawić sprawy własnemu biegowi, tak przynajmniej nakazuje prawo ustanowione przez moich przodków. –
– O czym ty mówisz, ojcze? –
Młodzieniec przerwał władcy, tracąc resztki cierpliwości.
– Mówiąc krótko, wyznaczam cię na mojego następcę. –
Wyznał starszy mężczyzna.
Anas otworzył usta ze zdumienia i siedział tak, nie zważając jak głupkowato musi wyglądać.
– Nie spodziewałeś się tego, co? –
W oczach ojca pojawiło się rozbawienie.
– Nie. –
Odpowiedział krótko książę.
– To jest moja ostateczna decyzja. –
Kategorycznie oznajmił władca.
– A moi bracia? Są starsi i z pewnością bardziej nadają się do piastowania tak odpowiedzialnego stanowiska. –
Był do tego stopnia oszołomiony, że nawet nie odnotował momentu, w którym zaczął sprzeciwiać się ojcowskiej woli.
– Oni aż palą się do władzy. –
Rzekł starszy mężczyzna z niechęcią.
– Władzy mój synu, nie powinno się pragnąć. Ten, kto chce rządzić nie będzie dobrym władcą, rozumiesz? –
Anas pokiwał głową, choć nie był pewien czy właściwie pojmuje.
– Uważasz więc, że będę lepszym sułtanem od nich? –
Spytał niepewnie. Jego ojciec milczał dłuższą chwilę, a chłopak był przekonany, że nic już nie powie.
– To się okaże, ale masz oznaki dobrego władcy, mniemam więc, że poradzisz sobie. –
– No nie wiem. –
Mruknął książę, lecz jego ojciec zdawał się tego nie zauważyć.
– Tak czy inaczej, od tej pory jesteś moim następcom i powinieneś udać się do Tessal, by tam objąć rządy. –
Oczy młodzieńca rozszerzyły się na myśl o spotkaniu starszego brata i jego demonicznej matki. Anas od dziecka bał się Elhima i Nuali, a szczególnie jej. Jego starszy brat był dość tępy, a jedyne, co posiadał to brutalna siła, natomiast Nuala stanowiła całkowite przeciwieństwo syna.
– Na razie jednak zostaniesz tu, w Adei, chcę, żebyś zaczął się uczyć rządzenia, a w następnej kolejności rozważę przekazanie Tessal w twoje ręce. –
Oznajmił sułtan i podniósł się z westchnięciem.
Mężczyźni opuścili miejsce tajemnic i udali się do salonu kawowego, gdzie niewolnica już parzyła ulubioną kawę jego ojca.
Gdy tylko przekroczyli próg komnaty, kobieta rzuciła się na twarz przed swoim panem.
– Wstań, Kari. –
Rzekł władca, a ona podniosła się z gracją. Książę przyjrzał się dziewczynie, która mogła mieć koło dwudziestu lat.
– Kari jest moim podarunkiem dla ciebie, synu. –
Oznajmił jego ojciec, a niewolnica skłoniła głowę przed Anasem.
Młodzieniec czuł się zmieszany, ale zadowolony, uroda tej młodej kobiety cieszyła jego oczy, jednocześnie nie mógł wyzbyć się niesmaku, że ojciec podarował mu ją tak, jakby była przedmiotem, towarem, którym można dowolnie rozporządzać według woli właściciela.
– Dziękuję, ojcze, Kari zaiste jest piękna. –
Powiedział z uznaniem. Niewolnica nalała kawy do dwóch filiżanek, a Anas z lubością upił łyk.
– Doskonała. –
Wymruczał z zadowoleniem.
Sułtan dość szybko rozprawił się ze swoją filiżanką. Otarł usta wierzchem dłoni i oznajmił, że wraca do swoich zajęć.
– Kari, zajmij się księciem. –
Rzucił odrobinkę zbyt mocno, według młodego mężczyzny, rozkazującym tonem i oddalił się pospiesznie.
Anas jeszcze raz popatrzył na niewolnicę. Złocistobrązowe włosy opadały na plecy, a piwne oczy lśniły w trójkątnej twarzy. Musiał też przyznać, że wzrok dziewczyny był bystry, nie tak jak u większości, zastraszony i zgaszony.
– Mój ojciec dobrze cię traktuje? –
Spytał, nie wiedzieć po co.
– Tak, mój książę, sułtan Noah jest dobrym panem dla swoich niewolników. –
Odparła, rumieniąc się delikatnie.
– Czy mój pan czegoś sobie życzy? Może przygotować kąpiel? –
Przejęła inicjatywę, co spodobało się świeżo upieczonemu następcy tronu.
– Tak, poproszę, ale najpierw wymasuj mi skronie, ode tych podróży magicznych przez zwierciadła zawsze boli mnie głowa. –
Dziewczyna z ochotą przystąpiła do zadania. Dłonie miała miękkie i delikatne, nietrudno więc było się domyśleć, że do jej obowiązków nie należało sprzątanie i pranie.
– Od dawna jesteś w pałacu? –
Spytał, chcąc nawiązać z nią bliższą więź.
– Od roku. Wcześniej byłam wolną kobietą, lecz ojciec sprzedał mnie za butelkę gorzały od co. –
Wyznała. W jej głosie Anas usłyszał gorycz, co rozumiał, żadne dziecko, nieistotne, córka czy syn, nie chciałoby być sprzedane do niewoli przez własnego rodzica.
– Chciałabyś odzyskać wolność? –
Dziewczyna zatrzymała dłonie, słysząc jego pytanie.
– Oh, książę. –
Nic więcej jednak nie powiedziała, lecz wróciła do przerwanej czynności.
Anas jednak w jednej chwili postanowił, że gdy tylko nadarzy się okazja, zwróci Kari wolność.

Kategorie
Moja twórczość

Rozdział pierwszy – Falina

Świeżutko napisany i coś tam poprawiony.
Zamysł jest taki, że każdy rozdział będzie poświęcony innemu bohaterowi i będzie opowiadany z jego perspektywy.
Rozdział pierwszy.
Falina
15 lat po podboju Hakobrii.
Tessal, niegdysiejsza stolica Imperium Hakobrii, było miejscem pełnym kontrastów, z jednej strony tętniło życiem, lecz z drugiej, było ponure i pełne cierpienia, gniewu i bólu. Mimo, że samo w sobie miało swój urok, nie było wolne od groteski przejawiającej się w architekturze. Obok pałacyków i budynków wybudowanych w starym stylu, w niebo wznosiły się strzeliste wieże minaretów. Falina uważała, że jest to dość osobliwe połączenie, które raczej szpeciło piękne dawniej miasto, niż poprawiało jego urodę. W Tessal wszędzie czuło się cierpienie, a dla obdarzonej dziewczyny każdy kamień krzyczał w niemym cierpieniu.
Ludzie tłoczyli się na bazarach i targowiskach, hałaśliwie oferując swoje produkty, a obok niewolnicy trudzili się przy ciężkiej ponad miarę pracy.
W powietrzu unosiła się woń przypraw z dalekiego Dalharu, kwiatów i jedzenia, ale także mniej przyjemne – żywych zwierząt, rynsztoka i brudu i śmierci, mnóstwa śmierci, wszak nikt nie przejmował się niewolnikiem umierającym z wycieńczenia i wyczerpania.
Falina dusiła się w tym mieście, lecz nie mogła całego życia spędzić na pustyni.
Tak powtarzała samia, jej przybrana matka.
– Powinnaś przenieść się do miasta, pustynia nie jest miejscem dla młodych dziewcząt, nawet jeśli te są obdarzonymi. –
Mówiła, głaszcząc jej złotorude loki.
Ostatecznie więc usłuchała starszej obdarzonej i przybyła do Tessal, mając w pamięci fakt, że wiele lat temu tu mieszkała.
Myślała, że stolica Hakobrii wzbudzi w niej jakieś pragnienia, lecz tak się nie stało, a jedyne, co się w niej obudziło to smutek i żal za utraconym życiem i cierpienie wszystkich tych nieszczęśników zmuszanych do pracy na rzecz najeźdźcy.
Falina coraz częściej żałowała, że dała się namówić Samii na opuszczenie pustyni, którą z czasem nauczyła się kochać na swój dziwny sposób.
W Tessal mieszkała już od roku i nie przywykła do tego miasta, a tak po prawdzie to tylko szukała pretekstu by wrócić do przybranej matki.
Jeszcze chwilę pokręciła się po zatłoczonych ulicach i skręciła do apteki mistrza Gelera, musiała uzupełnić kończące się zapasy ziół, niezbędnych do sporządzania lekarstw i naparów pomocnych przy porodach.
Falina w ciągu wielu lat wyszkoliła się na akuszerkę, ucząc się pod czujnym okiem starej położnej, prowadzącej pustelniczy tryb życia. Samia natomiast uczyła ją posługiwania się magią, którą falina kochała. Magia była tym, czego najeźdźca nie mógł jej odebrać. Magia należała tylko do niej, a wreszcie dzięki niej młoda Hakobrianka była wolna, a wrodzy Dalharyjczycy nie mieli prawa do uciskania i poniżania jej.
W porównaniu do swoich rodaków, Falina wiodła całkiem spokojne i dobre życie, choć czasem ono wywoływało u niej poczucie winy, które pojawiało się zawsze, gdy tylko zobaczyła jakiegoś niewolnika.
Samia natomiast nie mówiła jej wiele o swojej przeszłości, ale Falina wiedziała, że kobieta skrywa jakiś sekret, o którym nie chciała mówić, a ona nie naciskała, wiedziała, że jej przybrana matka nic nie powie. Falina pokochała tę kobietę, która okazała jej tyle miłości i czułości i choć sama była Dalharyjką, nigdy nie dała dziewczynie odczuć, że jest gorsza tylko dlatego iż w jej żyłach płynie hakobriańska krew.
Weszła do apteki, wdychając jej przyjemny zapach, rozejrzała się, z ulgą konstatując, że aptekarz jest sam. Stary Geler miał sporo szczęścia, gdyż Dalharyjczycy cenili sobie jego umiejętności zielarskie, więc dopóki staruszek nie sprawiał kłopotów, dopóty pozwalali mu na wszelkie swobody.
– Dzień dobry, mistrzu. –
Powiedziała, skłoniwszy głowę.
Starszy mężczyzna uniósł wzrok znad moździerza i uśmiechnął się.
– Witaj, Falino, dawno cię nie widziałem. –
Odparł, odstawiając naczynie.
– Wybacz mistrzu. –
Dziewczyna zrobiła przepraszającą minę.
– Dobrze już dobrze, rozumiem, że wolisz spędzać czas w innym towarzystwie. –
Staruszek uśmiechnął się pobłażliwie.
– Nie, skąd, ostatnio miałam sporo pracy. –
– I po co te usprawiedliwienia, Falino? –
Spuściła oczy. Aptekarz miał rację, ostatnio zaniedbywała ich przyjaźń, a to był jedyny życzliwy jej człowiek w tym mieście.
– Czego potrzebujesz? –
Spytał, umoczywszy eleganckie gęsie pióro w atramencie. Dziewczyna podała mu szczegółową listę.
Nim skończyła, drzwi otworzyły się z hukiem, a do środka wtargnęło czterech żołnierzy księcia gubernatora. Staruszek posłał dziewczynie zaniepokojone spojrzenie, a ona poczuła strach. Przed jej oczami rozbłysły sceny z dzieciństwa.
– Ty jesteś akuszerka Falina? –
Spytał jeden, przyglądając się jej podejrzliwie. W odpowiedzi skinęła głową.
– Pójdziesz z nami do pałacu, książęca nałożnica rodzi. –
Oznajmił ten sam strażnik.
– Dobrze, pójdę. –
Powiedziała.
– Mistrzu, wrócę za kilka dni. –
Zwróciła się do staruszka, ale drugi żołnierz złapał ją za połę płaszcza.
– Uspokój się, Kamalu, to obdarzona. –
Warknął ten, który odezwał się jako pierwszy. Żołdak posłusznie puścił jej płaszcz.
– Trzymaj się, dziecko. –
Dobiegł ją głos Gelera, lecz nie zdążyła nic odpowiedzieć, bo strażnik brutalnie wypchnął ją na ulicę, całkiem ignorując ostrzeżenie dowódcy.
Po drodze dziewczyna zastanawiała się dlaczego posłano akurat po nią. Owszem, odebrała ostatnio kilka trudnych porodów, z których większość zakończyła się pomyślnie, zresztą mentorka dobrze ją wyszkoliła, więc była naprawdę dobra, ale czy tylko dlatego ktoś zadecydował, że to ona ma przyjąć dziecko na ten świat?
W mieście z pewnością było mnóstwo bardziej doświadczonych akuszerek, z jakichś jednak powodów padło na nią.
Im bliżej pałacu była, tym mocniej powracały okropne obrazy z dzieciństwa. To nie są moje wspomnienia, one należą do kogoś innego, a tamta dziewczynka umarła na pustyni.
Powiedziała sobie w myślach, usiłując odzyskać równowagę emocjonalną.
Na dziedzińcu czekała na nich pałacowa służba.
Żołnierze odeszli bez słowa, a niewolnice poprowadziły ją w głąb budynku.
Znów ukłuło ją to nieznośne poczucie winy, że ona może cieszyć się wolnością, zaś te kobiety nie, a jedyne, co znają to strach i poniżenie. Usiłowała odegnać od siebie te myśli, co z tego, że będzie czuła się winna, skoro to i tak niczego nie zmieni w ich sytuacji.
Kroki w korytarzach tłumiły grube dywany, które jakoś nie pasowały do tego miejsca. Falina miała wrażenie, że nowi mieszkańcy pałacu usiłują przerobić go na własną modłę, całkowicie ignorując jego uprzedni wygląd i styl.
Przed komnatami rodzącej czekała na nią kobieta w błękitnej sukni. Gdy dziewczyna ją zobaczyła, stanęła jak wryta.
– To niemożliwe. –
Szepnęła do siebie, bo rozpoznała te okrutne oczy
Uderzenie w tylną część kolan zbiło ją z nóg.
– Przede mną masz padać na twarz. –
Syknęła kobieta. Ten głos, znała go, bo to on kazał wyrzucić dziewczynkę na pustynię.
Falina z przerażenia nie zareagowała.
– Pospiesz się, mój wnuk się rodzi. –
Warknęła i pociągnęła ją za włosy, aż dziewczyna pojechała po dywanie, ocierając sobie czoło.
Podniosła się dość niezdarnie i weszła za sułtanką Nualą do komnaty.
Na szerokim łożu z baldachimem leżała młodziutka dziewczyna, nie miała więcej niż szesnaście lat. Na jej zaczerwienionej twarzy malował się ból, a na czole perliły się drobne kropelki potu.
– Jestem akuszerka Falina. –
Przedstawiła się, ściskając mokre od potu palce rodzącej.
– Witaj Falino, mam na imię Lorandra. –
Odpowiedziała.
Falina kątem oka zerknęła na sułtankę Nualę, która rozsiadła się na otomanie. Kobieta zacisnęła usta w wyrazie dezaprobaty.
– Lorandro, zbadam cię teraz, dobrze? –
Uśmiechnęła się łagodnie do rodzącej i uklękła na łóżku, między nogami dziewczyny.
– Sułtanko, każ przynieść wody. –
Rzuciła w kierunku Nuali, nawet na nią nie patrząc. Wypełniło ją poczucie satysfakcji, że używa kategorycznego tonu wobec kobiety, która skrzywdziła dziewczynkę.
Nuala zdusiła przekleństwo, lecz uderzyła w gong, wzywając niewolnice.
Młoda położna dotknęła brzucha dziewczyny, wysyłając do jej wnętrza odrobinę magii, która złagodzi cierpienie, ale przy okazji pozwoli sprawdzić stan dziecka.
Nuala miała rację, niewolnica nosiła chłopca. Falina wyczuła tętniące w dziecku życie, ale poza tym jeszcze coś, co ją zaniepokoiło. Na razie jednak nie była w stanie powiedzieć co to takiego.
Dziecko było zdrowe, nie przejawiało oznak żadnej choroby, mimo to coś było z nim nie tak.
Odsunęła od siebie niepokojące myśli, skupiwszy się na rodzącej.
Poród zapowiadał się bez komplikacji, Lorandra była zdrowa i w pełni sił witalnych.
Właściwie nie pozostało nic innego jak tylko czekać i od czasu do czasu tylko kontrolować stan rodzącej, resztę pozostawiając naturze.
Falina najchętniej pozbyłaby się Nuali, lecz nie miała śmiałości, aby to zrobić. Okrucieństwo sułtanki było wręcz legendarne, a ona nie zamierzała stać się jej kolejną ofiarą.
Aby nie dawać kobiecie pretekstu do zadawania cierpienia, zajęła się porządkowaniem ziół.
Jednak chwilę później pod drzwiami do komnaty podniósł się harmider i krzyk.
– Panie, nie możesz tam wejść. –
Falina uniosła oczy, słysząc błagalny głos niewolnicy, lecz zamiast odpowiedzi usłyszała smagnięcie bicza, a dziewczyna zawyła z bólu.
Spojrzała na rodzącą, lecz na jej twarzy malował się strach.
– To Elhim. –
Szepnęła, a młoda akuszerka skinęła głową.
Opowieści o okrutnych praktykach księcia gubernatora również do niej dotarły, a położna czasem zastanawiała się kto jest gorszy, Nuala czy jej syn.
Kątem oka zobaczyła jak sułtanka podnosi się z otomany, mierząc Lorandrę srogim spojrzeniem.
– Elhimie, to nie jest pora na odwiedziny u twojej nałożnicy, ona rodzi. –
Ostry głos Nuali uciszył księcia.
– Jedź na polowanie, ale nie przeszkadzaj, twój syn musi mieć spokój. –
Młody mężczyzna nie protestował.
– Tak matko, urządzę takie polowanie, że cała Hakobria je popamięta. –
Falina zadrżała, słysząc te złowieszcze słowa. Wiedziała na czym polegają urządzane przez księcia gubernatora polowania. Okrutny władca wypuści w lesie kilkoro niewolników, a następnie na nich zapoluje, jak na łowną zwierzynę.
– O, zapoluję też na nią. –
Dziewczyna domyśliła się, że musi chodzić o niewolnicę, która wydała żałosny krzyk.
Nuala zamknęła drzwi i wróciła do komnaty.
– Weź się do roboty, jeśli nie chcesz dołączyć do zwierzyny, mogę to załatwić i nie obchodzi mnie, że jesteś obdarzoną. –
Nuala tak szybko podeszła do Faliny, że nim dziewczyna zrozumiała co się dzieje, sułtanka uderzyła ją w twarz tak mocno, że upadła, uderzając nosem o krawędź łóżka.
Lorandra jęknęła cicho, nie wiadomo, z bólu czy ze strachu.
Akuszerka pozbierała się z podłogi, otarła krew sączącą się z nosa rękawem i podeszła do rodzącej.
– Zaczyna się, teraz rób to, co ci powiem. –
Kwadrans później na świecie powitała zdrowo krzyczącego, maleńkiego chłopca.
W komnacie zaroiło się od niewolnic, ona zaś zajęła się Lorandrą.
– Masz pięknego zdrowego synka, gratuluję. –
Powiedziała, uśmiechając się do młodej matki, tamta jednak tylko skinęła głową, a w jej bladobłękitnych oczach Falina dojrzała dziwny wyraz, przerażenie? Strach?
Nie potrafiła go teraz określić.
Kiedy maluch był już wytarty i osuszony, akuszerka wzięła go na ręce i przez chwilę badała swoją magią.
Teraz miała pewność, dziecko rzeczywiście było zdrowe, ale to, co zauważyła wówczas, gdy chłopiec był jeszcze w łonie matki, wcale nie zniknęło, wręcz przeciwnie, uczucie, że coś jest z nim nie tak nasiliło się.
Obdarzona przymknęła oczy i pozwoliła sobie na cofnięcie się w przeszłość.
Zobaczyła dwoje ludzi splecionych w miłosnym uścisku, kobietą okazała się Lorandra, lecz mężczyzna, to nie był Elhim, lecz niewolnik pracujący w pałacu.
W jednej chwili młoda kobieta zrozumiała. Ten chłopiec wcale nie był synem księcia gubernatora.
Gdy tylko ta myśl zaświtała w jej umyśle, ugięły się pod nią kolana. Dobrze wiedziała co to oznacza dla dziecka, Lorandry, a nawet dla niej.
Pochyliła się nad matką, pomagając ułożyć malucha przy jej piersi.
– Lorandro, czy zdajesz sobie sprawę co narobiłaś? –
Spytała, nie próbując nawet kryć gniewu.
– O czym ty… –
Urwała, zrozumiawszy co odkryła Falina.
– O nie. –
Jęknęła, lecz zbyt głośno jak na gust położnej.
– Zdajesz sobie sprawę co to znaczy? Wiesz na co naraziłaś siebie, dziecko i mnie? –
Syczała akuszerka, niemal strzykając śliną w twarz położnicy.
– Wybacz, nie chciałam cię narażać, nikogo nie chciałam narażać. –
Płaczliwe słowa Lorandry zmiękczyły serce młodej obdarzonej.
– Dobrze już, jeśli zachowasz ostrożność, będziecie bezpieczni. –
Szepnęła, głaszcząc chłopca po główce.
Gdy jednak się obróciła, zobaczyła Nualę, która trzymała w smagłej dłoni bicz.

Kategorie
Moja twórczość

Jakieś coś, sama jeszcze do końca nie wiem.

Witajcie. Popełniłam właśnie prolog do czegoś, co jeszcze nie wiem jaki będzie miało tytuł, grunt, że tym razem postanawiam pisać z planem, który sobie opracowałam i zobaczymy co z tego wyniknie.
Dodam tylko, że według planu piszę po raz pierwszy.

Prolog

Położyła dziecko na niskiej otomanie i przytknęła palce do szyi. Poczuła, że w tym spalonym słońcem pustyni ciałku nadal tli się życie. Samia wiedziała co ma robić, od wielu już lat żyła w tym niegościnnym miejscu wraz z kilkoma sługami. Kobieta należała do nielicznych w jej kraju obdarzonych, a tylko oni mogli przetrwać na tym ogromnym pustkowiu.
Umoczyła w wodzie jedwabną szmatkę i przyłożyła do rozpalonego czoła.
Potarła między palcami strzęp tkaniny, z której uszyte było ubranie dziecka.
– Wysoko urodzona dziewczynka, sądząc po ubiorze. Dlaczego porzucono ją na pustyni? Ten, kto tego się dopuścił musiał być wyjątkowo podły. Lepiej by postąpił, gdyby zabił ją od razu, zamiast skazując na śmierć z pragnienia i przegrzania. –
Mruczała, delikatnie zdejmując z dziewczynki porwaną koszulkę nocną.
Wiedziała, że to jedna z ofiar najazdu sułtana Noaha na Hakobrię, lecz ona nie zważała na fakt, że ratuje dziecko podbitego narodu, nie była Nualą.
Zacisnęła w gniewie usta, przypominając sobie o własnej stracie.
Nie możesz myśleć o tym akurat teraz. Skarciła się w myślach i spojrzała na dziewczynkę.
Mała nadal pozostawała nieprzytomna, co trochę ją niepokoiło, choć wiedziała, że jeśli ma przeżyć, to przeżyje i będzie wielką szczęściarą, bo pustynia odbierała życie dorosłym, zdrowym i w pełni sił mężczyznom, a to było tylko małe dziecko.
Z czułością pogładziła złocisto-rude włoski.
– Obudzisz się, wiem to, bo jesteś obdarzona, prawda? Może jeszcze o tym nie wiesz, ale jestem pewna, że tak jest. –
Do jej oczu napłynęły gorące łzy, lecz otarła je rąbkiem chusty.
Jedyne, co mogła zrobić, to czekać i modlić się, że dziewczynka się obudzi.

Pierwsze, co poczuła po przebudzeniu, to potężne pragnienie. W ustach czuła suchość, a wyschnięty na wiór język przywarł jej do podniebienia.
Gardło przeszywały ostre igły piekącego bólu.
Chciała coś powiedzieć, ale nie mogła dobyć z siebie głosu.
Miała ochotę się rozpłakać, lecz nie miała już łez, jej oczy były suche i straszliwie paliły. Całe ciało ją piekło, a cienki materiał drażnił spieczoną skórę.
Ktoś do jej ust przytknął szmatkę nasączoną wodą, a ona wyssała życiodajny płyn, niemo błagając o więcej.
Powoli zaczęły napływać wspomnienia. Całe chmary żołnierzy w obcych mundurach, matka błagająca o litość i on. Tę twarz długo będzie pamiętała, bo na oczach dziewczynki skręcił kark jej młodszemu bratu. Nie rozumiała co wokół niej się dzieje. Miała dopiero 6 lat i postępowanie dorosłych nie zawsze było dla niej jasne.
– A z nią co zrobimy, mój panie? –
Przypomniała sobie słowa mężczyzny, który wyciągnął ją z łóżka i trzymał teraz jak niesfornego kociaka.
– Wyrzuć ją na pustynię, o ile wiem, jest obdarzoną, tak przynajmniej donosili nasi szpiedzy. –
Odpowiedziała jednak kobieta w pięknych szatach, mierząc ją pogardliwym spojrzeniem ciemnych oczu.
Dziewczynka jednak widziała, że pytanie zadano oprawcy jej braciszka. Lecz najdziwniejsze okazało się, że jest obdarzoną, nikt nigdy nie mówił jej o tym, ale skoro ta straszna kobieta o tym wiedziała, to pewnie tak właśnie było, tylko dlaczego rodzice jej o tym nie powiedzieli? A może chcieli, lecz nie zdążyli? A może nie chcieli mieć obdarzonej córki, mimo, że jej ojciec sam do nich należał. Dla jej sześcioletniego umysłu to było za wiele jak na jedną noc.
– Tak sułtanko Nualo, stanie się według twojej woli. –
Odparł mężczyzna i poniósł ją do adeańskiego zwierciadła.
Dziewczynka wiedziała do czego służą te lustra, przerażenie odebrało jej oddech, on naprawdę wyrzuci ją na pustynię, zrobi to, co kazała mu ta okrutna kobieta.
Zobaczyła jak migotliwa srebrzysta powierzchnia matowieje i zamienia się w portal. Chciała krzyczeć, ale nie mogła wydobyć z siebie głosu, zacisnęła więc kurczowo palce na ramieniu mężczyzny, lecz on uderzył ją w skroń i wyrzucił przez portal.
Upadła na zimny piach i zaniosła się płaczem, aż w końcu zasnęła.
Gdy się zbudziła, był środek dnia, a słońce paliło ją niemiłosiernie w odsłonięte ciało. Gdyby mogła, znów by się rozpłakała, lecz oczy miała suche.
Chciała wrócić do domu. Tak, odnajdzie drogę i wróci do rodziców.
Szła czas jakiś, lecz dookoła widziała tylko suchy, gorący piach i skały. Chciało się jej pić, a niemiłosierne słońce grzało bez ustanku, powoli przemierzając bezchmurne niebo. Liczne ostre kamyki poraniły małe stopy dziewczynki, a spieczona ziemia piła jej krew jak życiodajny sok. W końcu jednak nogi odmówiły jej posłuszeństwa, a ona przewróciła się i nie była w stanie zrobić ani jednego kroku.
Obudziła się w tym miejscu, gdzie jakieś szorstkie i twarde, choć troskliwe dłonie przykładały mokrą szmatkę do jej spierzchniętych warg.
– Pustynia cię nie zabiła, więc będziesz żyć. Nie pozwolę ci umrzeć, przysięgam. –
Usłyszała cichy, lecz ciepły kobiecy głos.
– Wody. –
Wyszeptała i uniosła głowę. Kobieta przystawiła kubek do jej ust, a ona piła, aż opróżniła naczynie.
Znów opadła na poduszkę i zamknęła oczy, zapadając w głęboki sen.

Kategorie
Takie tam różności

Koronkowo

Cześć Wam, ludzie.
Nie nie, koronek robić się nie nauczyłam, to tak, gdyby ktoś chciał sugerować, że temat taki, a nie inny. 😂
Dziś odebrałam wynik mojego testu i nie będzie zdziwieniem jak oznajmię, że wyszedł pozytywny. Przyznam, że jeszcze się łudziłam, miałam nadzieję, że antygenowy się myli, że przecież ta druga kresunia to taka mała, maluteńka taka, blada, bladziusieńka i długo musiałam na nią czekać, ba, pewna byłam, że jej nie będzie, a tu masz, wylazła, nie wiedzieć po co i dlaczego.
U Zuzanny mojej sytuacja zgoła odmienną się okazała, bo w niedzielę pojawiły się dwie rasowe krechy i to szybko, szybciutko, więc byłam pewna, że u niej wyjdzie pozytywny, a tu psikus, bo dziecko moje jedyne miało wynik negatywny. Dziwne jest to o tyle, że młoda od czwartku wieczorem, tak na dobrą sprawę, miała objawy. Jedyne, co przychodzi mi do głowy, że źle została wymazana. Miły pan z sanepidu stwierdził, że trzeba powtórzyć, bo coś tu nie halo jest, tak więc małż jeździł z nią jeszcze dzisiaj na powtórkę testu, zatem jutro się okaże jak sprawy się mają.
Ogólnie to mam potrójnego pecha w tym rozdaniu, a dlaczego spytacie? Spieszę z wyjaśnieniami:
Po pierwsze: złapałam to gówno niespełna miesiąc po szczepieniu i proszę mnie tu nie sugerować, że szczepienie nie chroni przed zachorowaniem, bo rzekomo przed omicronem miało chronić, no tak MZ twierdziło, a tu klapa, dupa całkowita w moim przypadku. Pan z sanepidu też stwierdził, że to wyjątkowy pech, no ale cóż, może dzięki temu jako szczepiony ozdrowieniec będę mogła w przyszłości odpuścić sobie ente dawki. I taki mały niesmak jest, że na mnie padło.
I teraz jeszcze tym, co to tacy są za argumentem, że przed zachorowaniem nie chroni. Pogadamy jak sami złapiecie, czego nikomu nie życzę, bo to jednak upierdliwe jest.
Po drugie: od 15 lutego zmieniają się zasady kwarantanny/ izolacji, ale ja się na te zmienione zasady nie załapię. Powiecie, że to tylko 3 dni. Niby tak, ale jeśli Zuzka jest negatywna to będzie miała kwarantannę tydzień dłużej od mojej izolacji, w związku z czym będziemy uziemione w chaupie do 25 lutego, więc dla niej chyba byłoby lepiej, ze względów czysto praktycznych, gdyby jednak test był dodatni, bo izolację skończy 19, czyli dzień po mnie. Ewentualnie mogłabym ją wymazać dzień po zakończeniu mojej izolacji i wtedy kwarantanna mogłaby uledz skróceniu, ale znając ten cały bałagan w systemie to ostrożna bym była. Mój stary dziś zakończył swoją dwudniową kwarantannę, bo jest ujemny, ale appka z uporem maniaka wysyłała mu zadania do zrobienia, no to ją wziął i wywalił. 😄
Po trzecie: wygrałam podwójne zaproszenie do teatru muzycznego na koncert walentynkowy i co? No nie pójdę, bo koncert jest teraz w niedzielę, a ja jestem na tej pieprzonej izolacji.
To ostatnie jest najsmutniejsze, bo nie dość, że cokolwiek wygrać udało mi się ledwie kilka razy, 2, może 3, to jeszcze cholerny omicron położył kres wszelkim planom.
I tym oto sposobem powstał wpis z odrobiną frustracji w tle, no musiałam się wygadać, to może lżej mi się zrobi na duszy.
Dobrej nocki Wam życzę, ludkowie mili, trzynajcie się cieplutko.

Kategorie
Moje przepisy

Francuska zupa cebulowa.

Lata temu, nie wiem już kiedy, jadłam taką albo podobną zupę. Jedno co wiem na pewno, że była to zupa cebulowa.
Nie jest to jakoś wybitnie drogie danie, a z pewnością jest dość oryginalne.
Składniki:
– 6-8 główek cebuli,
– litr bulionu warzywnego,
– 3-4 ząbki czosnku,
– 2 łyżki mąki,
– bagietka, może być czosnkowa,
– ser, Mozarella/ żółty, najważniejsze, żeby był starty,
– olej do smażenia,
– sól, pieprz i inne przyprawy.
Przygotowanie:
Cebulę obieramy i kroimy w drobne piórka, a następnie podsmażamy na oleju, dodajemy też przeciśnięty przez praskę czosnek, a jeśli takiego czegoś jak praska do czosnku nie posiadacie, to z powodzeniem możecie drobno go posiekać. Na tym etapie dodajemy mąkę i dość intensywnie mieszamy. Gdy już cebula się zrumieni, zalewamy ją bulionem i gotujemy do miękkości pod przykryciem. Doprawiamy solą, pieprzem i kto co tam lubi. Bagietkę kroimy w kromki i podpiekamy w piekarniku, żeby była chrupiąca. Piekarnika jednak nie wyłączamy, bo jeszcze nam się przyda.
Do miseczek typu kokilki przelewamy zawartość gara i posypujemy serem, układając następnie podpieczone bagietki, które można lekko utopić i górę ponownie posypujemy startym serem.
Miseczki wędrują do piekarnika i całość podpiekamy do roztopienia się sera, czyli jakieś 15-20 min. w temperaturze 150 stopni z powodzeniem wystarczy.
Zupa jest przepyszna, naprawdę, serdecznie polecam.

EltenLink