Kategorie
Moja twórczość

Rozdział pierwszy – Falina

Świeżutko napisany i coś tam poprawiony.
Zamysł jest taki, że każdy rozdział będzie poświęcony innemu bohaterowi i będzie opowiadany z jego perspektywy.
Rozdział pierwszy.
Falina
15 lat po podboju Hakobrii.
Tessal, niegdysiejsza stolica Imperium Hakobrii, było miejscem pełnym kontrastów, z jednej strony tętniło życiem, lecz z drugiej, było ponure i pełne cierpienia, gniewu i bólu. Mimo, że samo w sobie miało swój urok, nie było wolne od groteski przejawiającej się w architekturze. Obok pałacyków i budynków wybudowanych w starym stylu, w niebo wznosiły się strzeliste wieże minaretów. Falina uważała, że jest to dość osobliwe połączenie, które raczej szpeciło piękne dawniej miasto, niż poprawiało jego urodę. W Tessal wszędzie czuło się cierpienie, a dla obdarzonej dziewczyny każdy kamień krzyczał w niemym cierpieniu.
Ludzie tłoczyli się na bazarach i targowiskach, hałaśliwie oferując swoje produkty, a obok niewolnicy trudzili się przy ciężkiej ponad miarę pracy.
W powietrzu unosiła się woń przypraw z dalekiego Dalharu, kwiatów i jedzenia, ale także mniej przyjemne – żywych zwierząt, rynsztoka i brudu i śmierci, mnóstwa śmierci, wszak nikt nie przejmował się niewolnikiem umierającym z wycieńczenia i wyczerpania.
Falina dusiła się w tym mieście, lecz nie mogła całego życia spędzić na pustyni.
Tak powtarzała samia, jej przybrana matka.
– Powinnaś przenieść się do miasta, pustynia nie jest miejscem dla młodych dziewcząt, nawet jeśli te są obdarzonymi. –
Mówiła, głaszcząc jej złotorude loki.
Ostatecznie więc usłuchała starszej obdarzonej i przybyła do Tessal, mając w pamięci fakt, że wiele lat temu tu mieszkała.
Myślała, że stolica Hakobrii wzbudzi w niej jakieś pragnienia, lecz tak się nie stało, a jedyne, co się w niej obudziło to smutek i żal za utraconym życiem i cierpienie wszystkich tych nieszczęśników zmuszanych do pracy na rzecz najeźdźcy.
Falina coraz częściej żałowała, że dała się namówić Samii na opuszczenie pustyni, którą z czasem nauczyła się kochać na swój dziwny sposób.
W Tessal mieszkała już od roku i nie przywykła do tego miasta, a tak po prawdzie to tylko szukała pretekstu by wrócić do przybranej matki.
Jeszcze chwilę pokręciła się po zatłoczonych ulicach i skręciła do apteki mistrza Gelera, musiała uzupełnić kończące się zapasy ziół, niezbędnych do sporządzania lekarstw i naparów pomocnych przy porodach.
Falina w ciągu wielu lat wyszkoliła się na akuszerkę, ucząc się pod czujnym okiem starej położnej, prowadzącej pustelniczy tryb życia. Samia natomiast uczyła ją posługiwania się magią, którą falina kochała. Magia była tym, czego najeźdźca nie mógł jej odebrać. Magia należała tylko do niej, a wreszcie dzięki niej młoda Hakobrianka była wolna, a wrodzy Dalharyjczycy nie mieli prawa do uciskania i poniżania jej.
W porównaniu do swoich rodaków, Falina wiodła całkiem spokojne i dobre życie, choć czasem ono wywoływało u niej poczucie winy, które pojawiało się zawsze, gdy tylko zobaczyła jakiegoś niewolnika.
Samia natomiast nie mówiła jej wiele o swojej przeszłości, ale Falina wiedziała, że kobieta skrywa jakiś sekret, o którym nie chciała mówić, a ona nie naciskała, wiedziała, że jej przybrana matka nic nie powie. Falina pokochała tę kobietę, która okazała jej tyle miłości i czułości i choć sama była Dalharyjką, nigdy nie dała dziewczynie odczuć, że jest gorsza tylko dlatego iż w jej żyłach płynie hakobriańska krew.
Weszła do apteki, wdychając jej przyjemny zapach, rozejrzała się, z ulgą konstatując, że aptekarz jest sam. Stary Geler miał sporo szczęścia, gdyż Dalharyjczycy cenili sobie jego umiejętności zielarskie, więc dopóki staruszek nie sprawiał kłopotów, dopóty pozwalali mu na wszelkie swobody.
– Dzień dobry, mistrzu. –
Powiedziała, skłoniwszy głowę.
Starszy mężczyzna uniósł wzrok znad moździerza i uśmiechnął się.
– Witaj, Falino, dawno cię nie widziałem. –
Odparł, odstawiając naczynie.
– Wybacz mistrzu. –
Dziewczyna zrobiła przepraszającą minę.
– Dobrze już dobrze, rozumiem, że wolisz spędzać czas w innym towarzystwie. –
Staruszek uśmiechnął się pobłażliwie.
– Nie, skąd, ostatnio miałam sporo pracy. –
– I po co te usprawiedliwienia, Falino? –
Spuściła oczy. Aptekarz miał rację, ostatnio zaniedbywała ich przyjaźń, a to był jedyny życzliwy jej człowiek w tym mieście.
– Czego potrzebujesz? –
Spytał, umoczywszy eleganckie gęsie pióro w atramencie. Dziewczyna podała mu szczegółową listę.
Nim skończyła, drzwi otworzyły się z hukiem, a do środka wtargnęło czterech żołnierzy księcia gubernatora. Staruszek posłał dziewczynie zaniepokojone spojrzenie, a ona poczuła strach. Przed jej oczami rozbłysły sceny z dzieciństwa.
– Ty jesteś akuszerka Falina? –
Spytał jeden, przyglądając się jej podejrzliwie. W odpowiedzi skinęła głową.
– Pójdziesz z nami do pałacu, książęca nałożnica rodzi. –
Oznajmił ten sam strażnik.
– Dobrze, pójdę. –
Powiedziała.
– Mistrzu, wrócę za kilka dni. –
Zwróciła się do staruszka, ale drugi żołnierz złapał ją za połę płaszcza.
– Uspokój się, Kamalu, to obdarzona. –
Warknął ten, który odezwał się jako pierwszy. Żołdak posłusznie puścił jej płaszcz.
– Trzymaj się, dziecko. –
Dobiegł ją głos Gelera, lecz nie zdążyła nic odpowiedzieć, bo strażnik brutalnie wypchnął ją na ulicę, całkiem ignorując ostrzeżenie dowódcy.
Po drodze dziewczyna zastanawiała się dlaczego posłano akurat po nią. Owszem, odebrała ostatnio kilka trudnych porodów, z których większość zakończyła się pomyślnie, zresztą mentorka dobrze ją wyszkoliła, więc była naprawdę dobra, ale czy tylko dlatego ktoś zadecydował, że to ona ma przyjąć dziecko na ten świat?
W mieście z pewnością było mnóstwo bardziej doświadczonych akuszerek, z jakichś jednak powodów padło na nią.
Im bliżej pałacu była, tym mocniej powracały okropne obrazy z dzieciństwa. To nie są moje wspomnienia, one należą do kogoś innego, a tamta dziewczynka umarła na pustyni.
Powiedziała sobie w myślach, usiłując odzyskać równowagę emocjonalną.
Na dziedzińcu czekała na nich pałacowa służba.
Żołnierze odeszli bez słowa, a niewolnice poprowadziły ją w głąb budynku.
Znów ukłuło ją to nieznośne poczucie winy, że ona może cieszyć się wolnością, zaś te kobiety nie, a jedyne, co znają to strach i poniżenie. Usiłowała odegnać od siebie te myśli, co z tego, że będzie czuła się winna, skoro to i tak niczego nie zmieni w ich sytuacji.
Kroki w korytarzach tłumiły grube dywany, które jakoś nie pasowały do tego miejsca. Falina miała wrażenie, że nowi mieszkańcy pałacu usiłują przerobić go na własną modłę, całkowicie ignorując jego uprzedni wygląd i styl.
Przed komnatami rodzącej czekała na nią kobieta w błękitnej sukni. Gdy dziewczyna ją zobaczyła, stanęła jak wryta.
– To niemożliwe. –
Szepnęła do siebie, bo rozpoznała te okrutne oczy
Uderzenie w tylną część kolan zbiło ją z nóg.
– Przede mną masz padać na twarz. –
Syknęła kobieta. Ten głos, znała go, bo to on kazał wyrzucić dziewczynkę na pustynię.
Falina z przerażenia nie zareagowała.
– Pospiesz się, mój wnuk się rodzi. –
Warknęła i pociągnęła ją za włosy, aż dziewczyna pojechała po dywanie, ocierając sobie czoło.
Podniosła się dość niezdarnie i weszła za sułtanką Nualą do komnaty.
Na szerokim łożu z baldachimem leżała młodziutka dziewczyna, nie miała więcej niż szesnaście lat. Na jej zaczerwienionej twarzy malował się ból, a na czole perliły się drobne kropelki potu.
– Jestem akuszerka Falina. –
Przedstawiła się, ściskając mokre od potu palce rodzącej.
– Witaj Falino, mam na imię Lorandra. –
Odpowiedziała.
Falina kątem oka zerknęła na sułtankę Nualę, która rozsiadła się na otomanie. Kobieta zacisnęła usta w wyrazie dezaprobaty.
– Lorandro, zbadam cię teraz, dobrze? –
Uśmiechnęła się łagodnie do rodzącej i uklękła na łóżku, między nogami dziewczyny.
– Sułtanko, każ przynieść wody. –
Rzuciła w kierunku Nuali, nawet na nią nie patrząc. Wypełniło ją poczucie satysfakcji, że używa kategorycznego tonu wobec kobiety, która skrzywdziła dziewczynkę.
Nuala zdusiła przekleństwo, lecz uderzyła w gong, wzywając niewolnice.
Młoda położna dotknęła brzucha dziewczyny, wysyłając do jej wnętrza odrobinę magii, która złagodzi cierpienie, ale przy okazji pozwoli sprawdzić stan dziecka.
Nuala miała rację, niewolnica nosiła chłopca. Falina wyczuła tętniące w dziecku życie, ale poza tym jeszcze coś, co ją zaniepokoiło. Na razie jednak nie była w stanie powiedzieć co to takiego.
Dziecko było zdrowe, nie przejawiało oznak żadnej choroby, mimo to coś było z nim nie tak.
Odsunęła od siebie niepokojące myśli, skupiwszy się na rodzącej.
Poród zapowiadał się bez komplikacji, Lorandra była zdrowa i w pełni sił witalnych.
Właściwie nie pozostało nic innego jak tylko czekać i od czasu do czasu tylko kontrolować stan rodzącej, resztę pozostawiając naturze.
Falina najchętniej pozbyłaby się Nuali, lecz nie miała śmiałości, aby to zrobić. Okrucieństwo sułtanki było wręcz legendarne, a ona nie zamierzała stać się jej kolejną ofiarą.
Aby nie dawać kobiecie pretekstu do zadawania cierpienia, zajęła się porządkowaniem ziół.
Jednak chwilę później pod drzwiami do komnaty podniósł się harmider i krzyk.
– Panie, nie możesz tam wejść. –
Falina uniosła oczy, słysząc błagalny głos niewolnicy, lecz zamiast odpowiedzi usłyszała smagnięcie bicza, a dziewczyna zawyła z bólu.
Spojrzała na rodzącą, lecz na jej twarzy malował się strach.
– To Elhim. –
Szepnęła, a młoda akuszerka skinęła głową.
Opowieści o okrutnych praktykach księcia gubernatora również do niej dotarły, a położna czasem zastanawiała się kto jest gorszy, Nuala czy jej syn.
Kątem oka zobaczyła jak sułtanka podnosi się z otomany, mierząc Lorandrę srogim spojrzeniem.
– Elhimie, to nie jest pora na odwiedziny u twojej nałożnicy, ona rodzi. –
Ostry głos Nuali uciszył księcia.
– Jedź na polowanie, ale nie przeszkadzaj, twój syn musi mieć spokój. –
Młody mężczyzna nie protestował.
– Tak matko, urządzę takie polowanie, że cała Hakobria je popamięta. –
Falina zadrżała, słysząc te złowieszcze słowa. Wiedziała na czym polegają urządzane przez księcia gubernatora polowania. Okrutny władca wypuści w lesie kilkoro niewolników, a następnie na nich zapoluje, jak na łowną zwierzynę.
– O, zapoluję też na nią. –
Dziewczyna domyśliła się, że musi chodzić o niewolnicę, która wydała żałosny krzyk.
Nuala zamknęła drzwi i wróciła do komnaty.
– Weź się do roboty, jeśli nie chcesz dołączyć do zwierzyny, mogę to załatwić i nie obchodzi mnie, że jesteś obdarzoną. –
Nuala tak szybko podeszła do Faliny, że nim dziewczyna zrozumiała co się dzieje, sułtanka uderzyła ją w twarz tak mocno, że upadła, uderzając nosem o krawędź łóżka.
Lorandra jęknęła cicho, nie wiadomo, z bólu czy ze strachu.
Akuszerka pozbierała się z podłogi, otarła krew sączącą się z nosa rękawem i podeszła do rodzącej.
– Zaczyna się, teraz rób to, co ci powiem. –
Kwadrans później na świecie powitała zdrowo krzyczącego, maleńkiego chłopca.
W komnacie zaroiło się od niewolnic, ona zaś zajęła się Lorandrą.
– Masz pięknego zdrowego synka, gratuluję. –
Powiedziała, uśmiechając się do młodej matki, tamta jednak tylko skinęła głową, a w jej bladobłękitnych oczach Falina dojrzała dziwny wyraz, przerażenie? Strach?
Nie potrafiła go teraz określić.
Kiedy maluch był już wytarty i osuszony, akuszerka wzięła go na ręce i przez chwilę badała swoją magią.
Teraz miała pewność, dziecko rzeczywiście było zdrowe, ale to, co zauważyła wówczas, gdy chłopiec był jeszcze w łonie matki, wcale nie zniknęło, wręcz przeciwnie, uczucie, że coś jest z nim nie tak nasiliło się.
Obdarzona przymknęła oczy i pozwoliła sobie na cofnięcie się w przeszłość.
Zobaczyła dwoje ludzi splecionych w miłosnym uścisku, kobietą okazała się Lorandra, lecz mężczyzna, to nie był Elhim, lecz niewolnik pracujący w pałacu.
W jednej chwili młoda kobieta zrozumiała. Ten chłopiec wcale nie był synem księcia gubernatora.
Gdy tylko ta myśl zaświtała w jej umyśle, ugięły się pod nią kolana. Dobrze wiedziała co to oznacza dla dziecka, Lorandry, a nawet dla niej.
Pochyliła się nad matką, pomagając ułożyć malucha przy jej piersi.
– Lorandro, czy zdajesz sobie sprawę co narobiłaś? –
Spytała, nie próbując nawet kryć gniewu.
– O czym ty… –
Urwała, zrozumiawszy co odkryła Falina.
– O nie. –
Jęknęła, lecz zbyt głośno jak na gust położnej.
– Zdajesz sobie sprawę co to znaczy? Wiesz na co naraziłaś siebie, dziecko i mnie? –
Syczała akuszerka, niemal strzykając śliną w twarz położnicy.
– Wybacz, nie chciałam cię narażać, nikogo nie chciałam narażać. –
Płaczliwe słowa Lorandry zmiękczyły serce młodej obdarzonej.
– Dobrze już, jeśli zachowasz ostrożność, będziecie bezpieczni. –
Szepnęła, głaszcząc chłopca po główce.
Gdy jednak się obróciła, zobaczyła Nualę, która trzymała w smagłej dłoni bicz.

Kategorie
Moja twórczość

Jakieś coś, sama jeszcze do końca nie wiem.

Witajcie. Popełniłam właśnie prolog do czegoś, co jeszcze nie wiem jaki będzie miało tytuł, grunt, że tym razem postanawiam pisać z planem, który sobie opracowałam i zobaczymy co z tego wyniknie.
Dodam tylko, że według planu piszę po raz pierwszy.

Prolog

Położyła dziecko na niskiej otomanie i przytknęła palce do szyi. Poczuła, że w tym spalonym słońcem pustyni ciałku nadal tli się życie. Samia wiedziała co ma robić, od wielu już lat żyła w tym niegościnnym miejscu wraz z kilkoma sługami. Kobieta należała do nielicznych w jej kraju obdarzonych, a tylko oni mogli przetrwać na tym ogromnym pustkowiu.
Umoczyła w wodzie jedwabną szmatkę i przyłożyła do rozpalonego czoła.
Potarła między palcami strzęp tkaniny, z której uszyte było ubranie dziecka.
– Wysoko urodzona dziewczynka, sądząc po ubiorze. Dlaczego porzucono ją na pustyni? Ten, kto tego się dopuścił musiał być wyjątkowo podły. Lepiej by postąpił, gdyby zabił ją od razu, zamiast skazując na śmierć z pragnienia i przegrzania. –
Mruczała, delikatnie zdejmując z dziewczynki porwaną koszulkę nocną.
Wiedziała, że to jedna z ofiar najazdu sułtana Noaha na Hakobrię, lecz ona nie zważała na fakt, że ratuje dziecko podbitego narodu, nie była Nualą.
Zacisnęła w gniewie usta, przypominając sobie o własnej stracie.
Nie możesz myśleć o tym akurat teraz. Skarciła się w myślach i spojrzała na dziewczynkę.
Mała nadal pozostawała nieprzytomna, co trochę ją niepokoiło, choć wiedziała, że jeśli ma przeżyć, to przeżyje i będzie wielką szczęściarą, bo pustynia odbierała życie dorosłym, zdrowym i w pełni sił mężczyznom, a to było tylko małe dziecko.
Z czułością pogładziła złocisto-rude włoski.
– Obudzisz się, wiem to, bo jesteś obdarzona, prawda? Może jeszcze o tym nie wiesz, ale jestem pewna, że tak jest. –
Do jej oczu napłynęły gorące łzy, lecz otarła je rąbkiem chusty.
Jedyne, co mogła zrobić, to czekać i modlić się, że dziewczynka się obudzi.

Pierwsze, co poczuła po przebudzeniu, to potężne pragnienie. W ustach czuła suchość, a wyschnięty na wiór język przywarł jej do podniebienia.
Gardło przeszywały ostre igły piekącego bólu.
Chciała coś powiedzieć, ale nie mogła dobyć z siebie głosu.
Miała ochotę się rozpłakać, lecz nie miała już łez, jej oczy były suche i straszliwie paliły. Całe ciało ją piekło, a cienki materiał drażnił spieczoną skórę.
Ktoś do jej ust przytknął szmatkę nasączoną wodą, a ona wyssała życiodajny płyn, niemo błagając o więcej.
Powoli zaczęły napływać wspomnienia. Całe chmary żołnierzy w obcych mundurach, matka błagająca o litość i on. Tę twarz długo będzie pamiętała, bo na oczach dziewczynki skręcił kark jej młodszemu bratu. Nie rozumiała co wokół niej się dzieje. Miała dopiero 6 lat i postępowanie dorosłych nie zawsze było dla niej jasne.
– A z nią co zrobimy, mój panie? –
Przypomniała sobie słowa mężczyzny, który wyciągnął ją z łóżka i trzymał teraz jak niesfornego kociaka.
– Wyrzuć ją na pustynię, o ile wiem, jest obdarzoną, tak przynajmniej donosili nasi szpiedzy. –
Odpowiedziała jednak kobieta w pięknych szatach, mierząc ją pogardliwym spojrzeniem ciemnych oczu.
Dziewczynka jednak widziała, że pytanie zadano oprawcy jej braciszka. Lecz najdziwniejsze okazało się, że jest obdarzoną, nikt nigdy nie mówił jej o tym, ale skoro ta straszna kobieta o tym wiedziała, to pewnie tak właśnie było, tylko dlaczego rodzice jej o tym nie powiedzieli? A może chcieli, lecz nie zdążyli? A może nie chcieli mieć obdarzonej córki, mimo, że jej ojciec sam do nich należał. Dla jej sześcioletniego umysłu to było za wiele jak na jedną noc.
– Tak sułtanko Nualo, stanie się według twojej woli. –
Odparł mężczyzna i poniósł ją do adeańskiego zwierciadła.
Dziewczynka wiedziała do czego służą te lustra, przerażenie odebrało jej oddech, on naprawdę wyrzuci ją na pustynię, zrobi to, co kazała mu ta okrutna kobieta.
Zobaczyła jak migotliwa srebrzysta powierzchnia matowieje i zamienia się w portal. Chciała krzyczeć, ale nie mogła wydobyć z siebie głosu, zacisnęła więc kurczowo palce na ramieniu mężczyzny, lecz on uderzył ją w skroń i wyrzucił przez portal.
Upadła na zimny piach i zaniosła się płaczem, aż w końcu zasnęła.
Gdy się zbudziła, był środek dnia, a słońce paliło ją niemiłosiernie w odsłonięte ciało. Gdyby mogła, znów by się rozpłakała, lecz oczy miała suche.
Chciała wrócić do domu. Tak, odnajdzie drogę i wróci do rodziców.
Szła czas jakiś, lecz dookoła widziała tylko suchy, gorący piach i skały. Chciało się jej pić, a niemiłosierne słońce grzało bez ustanku, powoli przemierzając bezchmurne niebo. Liczne ostre kamyki poraniły małe stopy dziewczynki, a spieczona ziemia piła jej krew jak życiodajny sok. W końcu jednak nogi odmówiły jej posłuszeństwa, a ona przewróciła się i nie była w stanie zrobić ani jednego kroku.
Obudziła się w tym miejscu, gdzie jakieś szorstkie i twarde, choć troskliwe dłonie przykładały mokrą szmatkę do jej spierzchniętych warg.
– Pustynia cię nie zabiła, więc będziesz żyć. Nie pozwolę ci umrzeć, przysięgam. –
Usłyszała cichy, lecz ciepły kobiecy głos.
– Wody. –
Wyszeptała i uniosła głowę. Kobieta przystawiła kubek do jej ust, a ona piła, aż opróżniła naczynie.
Znów opadła na poduszkę i zamknęła oczy, zapadając w głęboki sen.

Kategorie
Takie tam różności

Koronkowo

Cześć Wam, ludzie.
Nie nie, koronek robić się nie nauczyłam, to tak, gdyby ktoś chciał sugerować, że temat taki, a nie inny. 😂
Dziś odebrałam wynik mojego testu i nie będzie zdziwieniem jak oznajmię, że wyszedł pozytywny. Przyznam, że jeszcze się łudziłam, miałam nadzieję, że antygenowy się myli, że przecież ta druga kresunia to taka mała, maluteńka taka, blada, bladziusieńka i długo musiałam na nią czekać, ba, pewna byłam, że jej nie będzie, a tu masz, wylazła, nie wiedzieć po co i dlaczego.
U Zuzanny mojej sytuacja zgoła odmienną się okazała, bo w niedzielę pojawiły się dwie rasowe krechy i to szybko, szybciutko, więc byłam pewna, że u niej wyjdzie pozytywny, a tu psikus, bo dziecko moje jedyne miało wynik negatywny. Dziwne jest to o tyle, że młoda od czwartku wieczorem, tak na dobrą sprawę, miała objawy. Jedyne, co przychodzi mi do głowy, że źle została wymazana. Miły pan z sanepidu stwierdził, że trzeba powtórzyć, bo coś tu nie halo jest, tak więc małż jeździł z nią jeszcze dzisiaj na powtórkę testu, zatem jutro się okaże jak sprawy się mają.
Ogólnie to mam potrójnego pecha w tym rozdaniu, a dlaczego spytacie? Spieszę z wyjaśnieniami:
Po pierwsze: złapałam to gówno niespełna miesiąc po szczepieniu i proszę mnie tu nie sugerować, że szczepienie nie chroni przed zachorowaniem, bo rzekomo przed omicronem miało chronić, no tak MZ twierdziło, a tu klapa, dupa całkowita w moim przypadku. Pan z sanepidu też stwierdził, że to wyjątkowy pech, no ale cóż, może dzięki temu jako szczepiony ozdrowieniec będę mogła w przyszłości odpuścić sobie ente dawki. I taki mały niesmak jest, że na mnie padło.
I teraz jeszcze tym, co to tacy są za argumentem, że przed zachorowaniem nie chroni. Pogadamy jak sami złapiecie, czego nikomu nie życzę, bo to jednak upierdliwe jest.
Po drugie: od 15 lutego zmieniają się zasady kwarantanny/ izolacji, ale ja się na te zmienione zasady nie załapię. Powiecie, że to tylko 3 dni. Niby tak, ale jeśli Zuzka jest negatywna to będzie miała kwarantannę tydzień dłużej od mojej izolacji, w związku z czym będziemy uziemione w chaupie do 25 lutego, więc dla niej chyba byłoby lepiej, ze względów czysto praktycznych, gdyby jednak test był dodatni, bo izolację skończy 19, czyli dzień po mnie. Ewentualnie mogłabym ją wymazać dzień po zakończeniu mojej izolacji i wtedy kwarantanna mogłaby uledz skróceniu, ale znając ten cały bałagan w systemie to ostrożna bym była. Mój stary dziś zakończył swoją dwudniową kwarantannę, bo jest ujemny, ale appka z uporem maniaka wysyłała mu zadania do zrobienia, no to ją wziął i wywalił. 😄
Po trzecie: wygrałam podwójne zaproszenie do teatru muzycznego na koncert walentynkowy i co? No nie pójdę, bo koncert jest teraz w niedzielę, a ja jestem na tej pieprzonej izolacji.
To ostatnie jest najsmutniejsze, bo nie dość, że cokolwiek wygrać udało mi się ledwie kilka razy, 2, może 3, to jeszcze cholerny omicron położył kres wszelkim planom.
I tym oto sposobem powstał wpis z odrobiną frustracji w tle, no musiałam się wygadać, to może lżej mi się zrobi na duszy.
Dobrej nocki Wam życzę, ludkowie mili, trzynajcie się cieplutko.

Kategorie
Moje przepisy

Francuska zupa cebulowa.

Lata temu, nie wiem już kiedy, jadłam taką albo podobną zupę. Jedno co wiem na pewno, że była to zupa cebulowa.
Nie jest to jakoś wybitnie drogie danie, a z pewnością jest dość oryginalne.
Składniki:
– 6-8 główek cebuli,
– litr bulionu warzywnego,
– 3-4 ząbki czosnku,
– 2 łyżki mąki,
– bagietka, może być czosnkowa,
– ser, Mozarella/ żółty, najważniejsze, żeby był starty,
– olej do smażenia,
– sól, pieprz i inne przyprawy.
Przygotowanie:
Cebulę obieramy i kroimy w drobne piórka, a następnie podsmażamy na oleju, dodajemy też przeciśnięty przez praskę czosnek, a jeśli takiego czegoś jak praska do czosnku nie posiadacie, to z powodzeniem możecie drobno go posiekać. Na tym etapie dodajemy mąkę i dość intensywnie mieszamy. Gdy już cebula się zrumieni, zalewamy ją bulionem i gotujemy do miękkości pod przykryciem. Doprawiamy solą, pieprzem i kto co tam lubi. Bagietkę kroimy w kromki i podpiekamy w piekarniku, żeby była chrupiąca. Piekarnika jednak nie wyłączamy, bo jeszcze nam się przyda.
Do miseczek typu kokilki przelewamy zawartość gara i posypujemy serem, układając następnie podpieczone bagietki, które można lekko utopić i górę ponownie posypujemy startym serem.
Miseczki wędrują do piekarnika i całość podpiekamy do roztopienia się sera, czyli jakieś 15-20 min. w temperaturze 150 stopni z powodzeniem wystarczy.
Zupa jest przepyszna, naprawdę, serdecznie polecam.

Kategorie
Takie tam różności

Takie tam.

Cześć Wam, ludzie. Stęskniliście się za mną? Nie? To dobrze. 😂
Co tam u Was? Jak pogoda? Bo u mnie piździ, już nawet nie, że tylko wieje. Przed chwilą taki podmuch się podniósł, że aż mi okno zatrzeszczało. Ogólnie to mnie takie wiaterki nie ruszają, ale dzisiaj to daje i to zdrowo.
Właśnie wypiłam herbatkę miętową z imbirkiem i cytrynką i cały czas odgruzowuję kompa. Ludzie, nie macie pojęcia ile nazbierałam niepotrzebnych śmieci i jakimś cudem w pobranych miałam ponad 580 różnych plików, książek, muzyki itd. No teraz to już chyba koło 350 zostało i muszę zdecydować co wyrzucić, a co ewentualnie zostawić. Wypadałoby też jakieś większe czyszczenie zrobić, żeby pousuwać inne śmieci, ale jak to ja, nie mam pojęcia jak się do tego zabrać, więc… Spuszczę na to zasłonę milczenia, tak chyba będzie najlepiej. 🙂
Ze 2 dni temu podejrzewałam u siebie ukoronowanie, choć nie miałam jakichś szczególnych objawów, jeno w głowie mi się kręciło i to do tego stopnia, że bałam się o równowagę i ogarnęło mnie takie zmęczenie, że gdyby nie fakt, iż wymyśliłam sobie gołąbki na obiad to chyba położyłabym się i cały dzień przespała. Tego dnia szłam jeszcze z młodą do dentysty na wizytę kontrolną i zastanawiałam się czy gdzieś nie wywinę orła po drodze, na szczęście dotarłyśmy obie w stanie nienaruszonym, że się tak wyrażę. W zasadzie powiedzieć powinnam, że w prawie nie naruszonym, bo Zuzanna dorobiła się dwóch malutkich dziurek i pani od razu je zakleiła. Zuzanna popłakała troszeczkę w trakcie wiercenia, ale na płaczu się skończyło. Chyba wyciągnęła z tego wnioski, bo stwierdziła, że teraz to będzie lepiej szorować zęby i póki co trzyma się tego postanowienia. Wcześniej natomiast ciężko było ją zagonić to jedno, ale drugie, jeśli już myła to robiła to byle jak. Pod tym względem akurat nie odbiega od większości dzieci.
A propos moich podejrzeń korony, bo o tym też miałam napisać skąd mi się ono wzięło. W niedzielę moja sis dowiedziała się, że miała kontakt z osobą zakażoną, a od soboty była u mnie, do tego coś tam mówiła, że bolało ją gardło. Co jednak ciekawe, młoda nie dostała kwarantanny, bo uwaga, jest zaszczepiona trzecią dawką, więc system na kwarantannie jej nie chciał.
I teraz tak, kontakt miała, ale ponieważ jest szczepiona to może sobie radośnie roznosić wirusa po całym mieście, no bo właśnie, patrz wyżej. Moje obawy też nie były tak całkiem bezpodstawne, bo stary mój też coś złapał i wczoraj nawet lekką gorączkę miał, choć on stwierdził, że zmarzł dzień wcześniej, bo wyszedł rozgrzany na dwór w pracy. No pogratulować głupoty, naprawdę.
Zaaplikowałam mojemu umierającemu mężowi dropsy na przeziębienie i dziś jest już lepiej, będzie żył. 🙂
Ach, a ja też w zasadzie doszłam do siebie, bo dzisiaj nawet miałam już siłę, żeby posprzątać. Przyszło mi też do głowy, że to mogła być jakaś opóźniona reakcja na szczepionkę. I proszę mnie tu zaraz nie sugerować, że przecież szczepiłam się już dość dawno, bo 7 stycznia, wszak NOP może powstać do 4 tygodni po szczepieniu, więc…
No dobra, zmiana tematu. Od poniedziałku mam fazę na Godsmacka i namiętnie go słucham, a wszystko za sprawą wynalezienia coveru "Nothing Else Matters" Metallicy. Nie, żebym wcześniej Godsmacka nie słuchała, bo słuchałam, a jakże, ale to było dawno, dawno temu, no ogólnie to będzie ze 20 lat jak zaczęłam, więc taka trochę weteranka jestem.
Wrzucałam link w wątku na forum, ale ponieważ dobrem trzeba się dzielić, to tu też wrzucę lineczek, a co.
I tym oto akcentem pożegnam się z wami.
Dobranoc, trzymajcie się cieplutko.
P.s. Rzeczony lineczek leci.

Kategorie
Jak Katarzyna sobie w kuchni poczynała - czyli moje pierwsze kroki w gotowaniu.

Parzenie kapuchy na gołąbki.

Jeszcze jeden wpisik popełnię, może ktoś skorzysta, bo ja dość długo szukałam rozwiązania, koniec końców udało się, bo sposób sam w sobie okazał się prosty, ale zdarza się, że najprostsze rozwiązania przychodzą nam do głowy najpóźniej i tak właśnie zadziało się u mnie.
Od paru już dni chodzą za mną gołąbki, pomyślałam więc, że wypadałoby je zrobić, jeno musiałam się nagłowić jak sparzyć kapustę, żeby zmiękła i nie stawiała oporuu przy zawijaniu.
Nie bardzo wiedziałam jak się do tego zabrać, bo owszem, podstawy teoretyczne posiadłam, wiedziałam, że trzeba zagotować wodę w sporym garze, usunąć z kapusty głąb i umieścić ją we wrzątku, a po kilku minutach przystąpić do ściągania z niej liści. Takie niby proste, no nie? Ale problemów jednak trochę nastręczało, bo jak tu po ślepemu te liście usuwać? Wpadłam zatem na genialny pomysł, że należałoby ten łeb kapuściany wyjąć z gara, kilka minut odczekać, zdjąć te liście, które zechcą odejść i znów umieścić kapustę w garnku, powtarzając cały proces do momentu, aż z naszej głowy niemal nic nie zostanie. Sposób okazał się trafiony, bo działa, może trwa to odrobinę dłużej niż u widzących, ale bez większych trudności można sobie poradzić bez oka.

Kategorie
Takie tam różności

Miało być tak pięknie, a wyszło jak zwykle.

Cześć Wam, Ludkowie.
Co tam u was? Plany weekendowe macie? No tak, co niektórym sesja się zbliża, więc w najbliższych dniach zapowiada się kujonko, co? Echhh, dobrze, że mam to już za sobą. 🙂
A teraz przechodzę do meritum. Otóż, proszę Państwa, miało być taaaaaaaaaak pięknie, zajebiście pięknie, ale nie będzie, bo z końcem stycznia kończy się mój stosunek pracy, a wszystkiemu winna dostępność, bo system nie działa z NVDA i w najbliższym czasie prawdopodobnie działał nie będzie.
Pani z kadr, która tę jakże smutną nowinę mi przekazywała, dodała również, że jeśli tylko problem zostanie rozwiązany to oni znowu mnie zatrudnią. Ale nie, ja mam swój honor, którym potrafię się unieść. Nie oznacza to, że jest mi z tym dobrze, bo wiadomo, nie jest, ale głową muru nie przebiję, a czekać aż państwo problem z dostępnością rozwiążą też nie zamierzam.
Wprawdzie nie jestem zdesperowana, ale nie ukrywam, że perspektywa posiadania większej kasy jest miła mojemu serduszku, w związku z czym trzeba drodzy moi, dalej szukać, choć żmudne bywa to szukanie, wysyłanie nie wiadomo którego już CV i wyczekiwanie: zadzwonią? Nie zadzwonią? Najczęściej jednak to drugie.
Zaczęłam już nawet szukać ofert dla masażystów, lecz w tym durnym Koszalinie najchętniej zatrudnia się fizjoterapeutów, a jedyne, co udało mi się znaleźć to praca dla nauczyciela masażu w Centrum Nauki i Biznesu Żak. Nie wymagają nawet przygotowania pedagogicznego, napisali jeno, że jest mile widziane, więc kto wie, może dla śmiechu złożę, a nóż widelec zostanę panią nauczycielką. 😂
Lepiej módlmy się wszyscy, żeby tak się nie stało, bo obawiam się, że wylezie wtedy ze mnie straszliwa suka. Nie mam cierpliwości do nauczania kogokolwiek i czegokolwiek.
Niemniej, gdy już przełknęłam tę gorzką porażkę, jak marnotrawna córka zaczynam myśleć o masażu i oczywiście ciągnie, żeby firmę odwiesić, ale na to czasy zbyt niepewne, nowy ład przedsiębiorcom da po dupie, poza tym wokół tego zbyt dużo haosu, nikt nic nie wie, więc trudno porywać się z motyką na słońce. Inna sprawa, że wynajęcie przyzwoitego lokalu, we w miarę dobrym punkcie, spełniającego wymogi sanitarno-epidemiologiczne to są dość spore koszta jak na tę chwilę. Ktoś zaraz może zasugerować, że przecież można mobilnie, dojeżdżać do klienta. No pewnie, można, ale pod warunkiem, że masz do dyspozycji kierowcę i samochód, a nie jestem takim kamikadze, który będzie MZKą jeździł ze stołem, który waży jakieś 12 kg i gabarytowo jest dość sporawy nawet po złożeniu i z białą laską. Hm, gratuluję jeśli ktoś tak potrafi, bo ja chyba jednak nie potrafię. Poza tym cenię sobie swój kręgosłup i wolałabym nie narażać go na dźwiganie nadbagażu. Ta druga opcja jest naprawdę kusząca i pod warunkiem, że ma się po temu zaplecze, możliwa do zrealizowania, choć koszty, wbrew pozorom, wcale nie będą mniejsze.
I tak na koniec jeszcze, mała rozkmina Zuzanny z dnia dzisiejszego, a mianowicie: dziecko moje spytało mnie, co stałoby się z nią, gdybym ja urodziła się chłopakiem, kto by ją wtedy urodził? W sumie nie powinno dziwić mnie takie pytanie w jej wykonaniu, skoro ostatnio pytała czy będzie miała w podstawówce fizykę kwantową. Swoją drogą, nie wiem skąd jej się ta fizyka kwantowa wzięła, ale nie można wykluczyć, że usłyszała coś jak mąż na yt oglądał jakiś film w tej tematyce.
I tym oto akcentem się pożegnam.
Dobra noc,
pchły na noc,
karaluchy pod poduchy,
a szczypawki pod ławki.

Kategorie
Jak Katarzyna sobie w kuchni poczynała - czyli moje pierwsze kroki w gotowaniu.

Sposób na żarełka przechowywanie.

Cześć Wam w to niedzielne popołudnie.
Przeglądając facebooka, natknęłam się na post, w którym autorka pytała o wekowanie żywności po niewidomemu.
Postanowiłam więc napisać Wam kilka słów w tej materii, gdyż sama, dość często coś tam wekuję.
Jak zapewne wiadomo, wekowanie to jeden ze sposobów na przechowywanie żywności i polega na obróbce termicznej, Wiele osób jest przekonanych, że aby zawekować słój trzeba go wypełnić gorącym jedzeniem.
A właśnie, bo haos nam się tu wkrada, zapytacie, co można wekować? A niemal wszystko: dżemy, powidła, zupy, soki, bigos, mięsiwa wszelakie, sosy itd. Ogólnie, sporo jest takich rzeczy, które z powodzeniem można poddać cieplnej obróbce w celach konserwacyjnych.
Sposobów na to jest kilka, a pierwszym i najprostszym wydaje się być włożenie gorącej potrawy, od razu po zagotowaniu, do słoików. Wówczas wystarczy zakręcić, ewentualnie odstawić na ścierce dnem do góry i tyle.
Osobiście nie praktykuję tego sposobu z uwagi na fakt, że grozi on poparzeniem, a po ślepemu trochę trudno byłoby tak manewrować jakąś łychą i słoikiem, żeby nic nam nie kapło na rękę na przykład.
Na ogół wtedy czekam aż potrawa przestygnie, ładuję ją sobie do słoików, zakręcam i przygotowuję garnek – dość duży, wyłożywszy jego dno jakąś ścierką czy gazą, wypełniam go wodą i wstawiam słoiki, po czym stawiam na gaz i czekam aż się zagotują. Pozwalam im pyrkać sobie na małym ogniu i w zależności od tego, co wekuję po takim czasie wyłączam gaz i zostawiam, żeby trochę ostygły, a później wyjmuję je z wody i ustawiam na ścierce lub drewnianej desce. Ujdzie wszystko, byle nie stawiać bezpośrednio na blacie, bo to może się dla niego nie najlepiej skończyć.
Drugi sposób wekowania to piekarnik. Początkowo postępuję jak wyżej, z tą tylko różnicą, że zamiast umieścić słoiki w garnku, układam je na dużej blaszce piekarnikowej, nastawiam go na jakieś 110 stopni i włączam. Raczej staram się nie wstawiać słoików do nagrzanego piekarnika, bo to może się skończyć pęknięciem. Czas wekowania trwa coś koło 40 minut, choć sporo zależy co wekujemy, bo jeśli np. mamy surowe mięso w słoiku no to trzeba się z nim dłużej obchodzić.
Można też podobno wekować w zmywarce, ale tego nie próbowałam, lecz wiem na czym to polega.
Wypełnione i dobrze zakręcone słoiki układamy w zmywarce dnem do góry, nastawiamy ją na program z najwyższą temperaturą i czekamy aż się umyje, ups, sorry, zawekuje. 🙂
Jest to całkiem dobry sposób na przechowywanie żarcia, więc dość często go wykorzystuję, szczególnie jeśli chodzi o dżemy, które zdarza mi się, szczególnie letnią porą, namiętnie popełniać.
Mam nadzieję, że komuś taki wpis się przyda i, że z powodzeniem go kiedyś wykorzystacie.

Kategorie
Zuzankowe wpisy

Zuzanna wyciąga coraz ciekawsze wnioski.

Cześć, drodzy.
Dawno nie było nic od Zuzanny i nawet nie, że nie było czego wrzucać, albo o czym pisać, zazwyczaj gdzieś mi to umykało, zapominałam, że coś miałam napisać i przepadło.
Ostatnio jednak Zuzanna mnie zaskoczyła swoim rozumowaniem. Sytuacje są dwie.
1. To miało miejsce we wtorek. Obiecałam Zuzi, że kupimy blok rysunkowy, gdyż zrobił się nam deficyt kartek do rysowania i co było robić? Ano, kupić coś, w czym da się względnie rysować. Niestety, okazało się, że w tym naszym sklepie nie ma zwykłego rysunkowego bloku, został jeno tylko taki skoroszyt, dość fikuśny i cenowo też nie bardzo, bo kosztował jakieś 17 zł, (bez jednego grosza), obok niego jednak leżała ostatnia, jakby na mnie czekała, ryza papieru, więc nie myśląc wiele, wzięłam ryzę, a wiedzieć Wam trzeba, że okazała się złotówkę tańsza od tego fikuśnego zeszyciku.
Zapłaciłyśmy za zakupy i wracamy do domu. Zuzanna uparła się, że będzie niosła tę ryzę, no więc idziemy, a ona nagle się zatrzymuje i mówi: "Wiesz ile drzew wycięli dla tej twojej ryzy?"
Zagięła mnie totalnie, bo nie spodziewałam się, że ona jest do tego stopnia świadoma. Owszem, tłumaczyłam jej, zresztą w przedszkolu też pani wyjaśniała jak powstaje papier, ale nie przyszło mi do głowy, że to tak się w niej zakorzeniło.

2. Zuzanna poszła się kąpać, więc nalałam jej wody do brodzika (brodzik prysznicowy mam z tych głębokich). Trochę się pobawiła, w końcu stwierdziłam, że czas się umyć, więc do niej poszłam. Zauważyłam też, że jakoś ma więcej wody niż miała, więc spytałam czy sobie dolewała, ale szczerze mówiąc to nie słyszałam, żeby odkręcała prysznic, tyle, że mogłam nie zwrócić na to uwagi.
Młoda wtedy powiedziała coś w tym stylu: "No wiesz, tej wody nie jest więcej, ale jak weszłam do wody to trochę poszło do góry, bo ją wypchnęłam".
No to ten, Archimedes potrzebował na to odkrycie trochę więcej niż 6 lat.

Kategorie
Takie tam różności

Początek roku 2022.

Cześć, Drodzy.
Co tam u Was? Jak spędzacie piątkowy wieczór? My z Zuzanną obejrzałyśmy "Króla lwa", młoda poszła spać, a ja zerkam sobie na "Gwiezdne wojny – przebudzenie mocy", na które nota bene małżonek mój jedyny, dawno, dawno temu, w odległej galaktyce, zabrał mnie do kina. Tak na marginesie chciałam dodać.
Co przyniósł początek roku? Ano, dość intensywnie się zaczął, bo od poniedziałku zaczęłam pracę jako copy writer, a wierzcie mi lub nie, nie mam doświadczenia na tym stanowisku, ale na etapie rekrutacji poradziłam sobie z zadaniem, więc chyba się nadam, tak myślę. 🙂
No więc – wiem, że tak zdania się nie zaczyna – szkoliłam się przez 3 dni i to dość intensywnie, usiłując ogarnąć swoim nie tak znowu małym rozumkiem SEO, pozycjonowanie stron, algorytmy Google, poznać produkt, który firma oferuje, poznać jej historię, strukturę i takie tam inne szczegóły, a choćby customer experience. Ogólnie mój mózg usiłował to przemielić, ale szczerze mówiąc to nie wiem co z tego wyszło, bo gdybyście mnie spytali o cokolwiek, cóż, to chyba nie pamiętam z tego wiele. No dobra, może skrót SEO potrafię rozwinąć.
Uświadomiłam sobie również, że zostałam korpo szczurem, a tak jeszcze niedawno nabijałam się z siostry, że to ona skończy w korporacyjnym tygielku, a sama, hm, no się nie spodziewałam.
Koniec końców, po pierwszym dniu szkolenia padłam o 22:00, co nie jest do mnie podobne, bo jestem z tych, którzy lubią sobie wieczorem posiedzieć, kosztem kilku godzin snu. Rano powtarzam sobie, że tak, wieczorem na pewno szybciej pójdę spać, że tylko w weekendy będę tak długo siedzieć. I to, proszę Państwa, jest tylko pobożne życzenie, bo z wieczora dzieje się zupełnie inaczej i poranne deklaracje biorą w łeb. 🙂
A dziś byłam przyjąć boostera, ale w tym durnym mieście ostatnio jest tylko Fizer, więc co było robić? Brać to co dawali. of course. W sumie to czuję się całkiem dobrze, nawet spać mi się nie chce i ręka nie boli jakoś straszliwie, a minęło już trochę ponad 12 godzin. Nie obrażę się, jeśli tak już zostanie i żadne tam nieprzyjemności pod postacią gorączki i innych takich się do mnie nie przyplączą, bo sobie nie życzę i basta. 🙂
To ja już się pożegnam, życząc wam kochani, dobrej nocki.

EltenLink