Kategorie
Takie tam różności

Żyję.

Cześć Wam, drodzy.
Co tam u Was słychać? W zasadzie to z grzeczności jeno pytam. 🙂
Jak napisałam w tytule: żyję. Ostatnio rzadko tu zaglądam, a wszystkiemu winien jest mój złom, do którego coraz mniej mam cierpliwości i jeszcze trochę, a wyrzucę go przez balkon. Lot będzie miał dość długi, bo z czwartego piętra, więc potłucze się nieszczęśnik, ale jakoś żal mi go nie jest. Było działać jak trzeba, to nie rozważałabym zderzenia z ziemią.
W sumie, gdyby nie fakt, że musiałam złożyć wniosek o 300+ to pewnie dalej zbierałby kurz, ale wiadomo, ktoś ten wniosek musiał ogarnąć.
Nieskromnie przyznam, że całkiem sprawnie poradziłam sobie z PUE ZUS i choć nadal nie lubię tej platwormy, to powoli się z nią, dogaduję, bo zaprzyjaźniam to zdecydowanie za duże słowo.
A co do złomu… Marzy mi się, żeby go wymienić, ale na dofinansowanie z Aktywnego Samorządu zapewne nie mam co liczyć, bo w 2016 dostałam, a poza tym chyba przeraża mnie zbieranie tych papierków, mam na myśli okulistę itd.
Poza tym moje dziecko zakończyło przedszkole, 23 czerwca byłam na uroczystości z tej okazji i muszę powiedzieć, że bardzo się wzruszyłam. Dzieciaki zatańczyły poloneza, belgijkę i jeszcze coś, czego nazwy nie pamiętam, pośpiewały trochę piosenek, powiedziały wierszyki, a ja popełniłam nagranie tego przedstawienia i niewykluczone, że je tu wstawię.
Do wybranej szkołyZuzka się dostała, wszak poszłam na łatwiznę i zapisałam ją do szkoły rejonowej, więc tak czy siak, przyjąć ją musieli. Spytacie dlaczego poszłam na łatwiznę? Bo szkołę mamy dwie przecznice dalej, dosłownie 5 minut drogi od domu, więc młoda będzie mogła sama bezproblemowo wracać, myślę, że to nastąpi koło drugiej klasy, bo w pierwszej jeszcze tego nie przewiduję.
Ach, pobrałam też ze szkolnej strony wyprawkę do pierwszej klasy i zaraz się przekonacie co musimy kupić.
A oto i rzeczona wyprawka:

WYPOSAŻENIE UCZNIA KLASY I

Przybory:

 2 zeszyty 16 – kartkowe w kratkę,
 zeszyt 32 – kartkowy w kratkę (do religii),
 zeszyt 16 – kartkowy w kolorową linię,
 teczka tekturowa z gumką,
 piórnik: pióro, linijka, gumka, temperówka, klej w sztyfcie, nożyczki, 3 ołówki (jeden trójkątny),
 kredki świecowe,
 kredki ołówkowe,
 farby plakatowe oraz 2 pędzle (mały i duży),
 plastelina,
 wycinanki,
 blok rysunkowy z białymi i kolorowymi kartkami (format A4),
 blok techniczny z białymi i kolorowymi kartkami (format A4),
 patyczki do liczenia,
 2 gumki recepturki.

Ponadto:
• strój gimnastyczny – ciemne spodenki (granatowe lub czarne), biała koszulka, białe skarpetki, obuwie sportowe na zmianę (halówki),
• strój galowy – biała bluzka i granatowa lub czarna spódnica, biała koszula i granatowe lub czarne spodnie.

I generalnie wszystko elegancko, tylko ja się pytam: dlaczego akurat białe skarpetki?
No tylko to jedno mnie zastanawia, bo reszta, wiadomo.
Pewnie jeszcze w lipcu zaczniemy kompletować zestaw pierwszoklasisty, bo później to się finansowo na dwa razy nie pozbieram, szczególnie biorąc pod uwagę fakt, że porządny plecak/ tornister kosztuje koło 200 zł. Jedyny w tym plus, że książek nie musimy kupować.
To ogólnie tyle, oczywiście mogłabym napisać więcej, ale chyba mi się nie chce, to raz, a dwa, złom jeszcze działa, żadnego numeru tym razem nie odwalił, więc muszę kończyć, bo a nuż mu coś do łba, procesora znaczy się, strzeli i znów gotów się zawiesić w najmniej odpowiednim momencie.
A zatem dobranoc, Wam życzę.

Kategorie
Takie tam różności

Czas się wygrzebać

Cześć Wam, drodzy.
Ja wiem, strasznie dawno mnie tu nie było, bo prawie 2 miesiące, dlaczego spytacie? W marcu nie miałam zanadto czasu na poboczne pisanie, a momentami to na kompa nie mogłam patrzeć i najszczęśliwsza byłam z dala od niego.
Zdaje się, że jegomość dosłownie zrozumiał moją niechęć do siebie, bo postanowił się zepsuć i aktualnie działa na słowo honoru, bo w każdej chwili może przestać, a szczerze wolałabym, żeby tego nie zrobił, więc zanoszę modły do wszystkich Bogów, aby gadzina jednak postanowiła nie umrzeć na dobre.
I teraz przyznam się do czegoś, a mianowicie, ostatnio chodził mi po głowie pomysł, żeby bloga porzucić, ale na pomyśle się skończyło, ostatecznie postanowiłam tego nie robić.
Najbardziej jednak bolał mnie fakt, że nie mogę pisać tyle ile bym chciała, niemniej teraz to powinno się zmienić, chyba, że złom całkowicie odmówi posłuszeństwa i postanowi umrzeć już na dobre, a reanimacja nie będzie możliwa.
Wiem na pewno, że nie będę już pisać recenzji książek, bo za bardzo do tyłu jestem, jeśli o recenzowanie czegokolwiek chodzi, więc ta kategoria zniknie z czeluści bloga. Jedyne, co mogę w temacie książek powiedzieć, to ostatnio czytałam dużo Mroza, ogarnęłam całego Forsta i do końca Chyłkę. Nie jest to oczywiście pełen repertuar, bo jest tego więcej, np. "Nigdy" Kenna Foletta i tę pozycję gorąco polecam każdemu, jak i "Świat bez końca" tegoż autora.

A co poza tym? Ponownie się przejechałam na przyszłym pracodawcy, ale cóż, przełknęłam kolejną porażkę i tyle, głową muru nie przebiję, więc nie zamierzam popadać z tego powodu w czarną rozpacz, choć w pierwszej kolejności miałam na to ochotę, z drugiej jednak strony nie poprzestanę poszukiwań jakiegoś sensownego zajęcia. Dobrze, że rata kredytu poszła mi w górę tylko o 100 zł, co w porównaniu do znajomych, jest naprawdę niewielką kwotą.
Ach, posłuszeństwa odmówiły mi też słuchawki, które w grudniu kupiłam, Sancheisser za ponad 300 zł. No tu to już się wkurwiłam totalnie, bo takie rzekomo wytrzymałe miały być, a tu dupa zimna, się zjebały i co zrobisz, jak nic nie zrobisz? Mogę niby na gwarancję chyba oddać, ale pewnie i tak mi jej nie uznają, więc nie wiem czy jest o co kopię kruszyć.
Zapisałam też moją jedyną do szkoły. Teraz tylko pozostaje mi zanieść te wszystkie formularze w formie papierowej i czekać do jakiej klasy ta moja gwiazda się dostanie, bo dostać się musi do szkoły z rejonu.
A wczoraj miałam zebranie w przedszkolu, na którym dostałam ogólną ocenę, jeśli chodzi o gotowość szkolną Zuzanny. Młoda wypadła naprawdę świetnie i kurczę, jestem z niej dumna, ale wcale niespokojniejsza, bo dalej się zastanawiam jak ona sobie w tej szkole poradzi.
Odkryłam też parę fajnych rzeczy, np. naturalną serię z Ziai, z którą bardzo się polubiłam, a dziś kupiłam sobie wymarzoną skórzaną spódniczkę, a ponieważ zawsze chciałam taką mieć, to radość jest podwójna.
Na tym zakończę ten wpis o niczym, pożegnam się z Wami tymi oto słowy:
dobranoc,
pchły na noc,
karaluchy
pod poduchy,
a szczypawki
pod ławki.

Kategorie
Moja twórczość

Rozdział trzy – Elhim.

Nie powiem, bo tym razem pisało się dość ciężko. A dlaczego? Pisać raczej nie muszę, wszak każdy wie zapewne. Z drugiej jednak strony doszłam do wniosku, że porzucając swoje pasje i to, co robimy, nie przyczynimy się do poprawy sytuacji, a skoro poprzez takie czy inne działania możemy się oderwać, to dlaczego tego nie zrobić? Przecież pomoc możemy nieść w inny sposób.
No dobrze, to teraz oddaję głos moim bohaterom.

Rozdział trzeci
Elhim

Drobne gałązki pękały pod stopami Elhima. To jak łamanie kości. Pomyślał książę i uśmiechnął się. Lubił patrzeć na cierpienie innych, ale jeszcze bardziej uwielbiał je zadawać.
Pierwszy raz zabił mając dwanaście lat i od tamtej pory stało się to jego nową pasją.
Poza tym zabijał głównie niewolników i swoje liczne kochanki, choć nie wszystkie, jak na razie jedną zostawił przy życiu, gdyby nie fakt, że była z nim w ciąży, pewnie też by się jej pozbył.
Nie wykluczał jednak, że tak właśnie postąpi, pozbędzie się balastu w dogodnym momencie. Dziecko i tak wychowa jego matka, nie pozwoli, żeby te północne idiotki miały jakikolwiek wpływ na rozwój potomka.
Jego uwagę zwrócił jakiś ruch na prawo. Uśmiechnął się. Pierwsza ofiara schwytana.
Gwizdnął przeciągle, przywabiając Sworę ulubionych psów. Zdecydował, że pozwoli im zająć się pojmaną zwierzyną.
Psy zaczęły szczekać i węszyć, szczerząc kły.
Elhima ogarnęło zadowolenie gdy zobaczył wiszącą tuż nad ziemią kobietę. Była to ta sama niewolnica, która wzbraniała mu wejść do komnat jego nałożnicy.
Książę podszedł do niej powoli i spojrzał na nią z góry.
– Panie, błagam. –
Niewolnica zanosiła się płaczem, lecz on był obojętny na czyjekolwiek łzy, ba, takie mazgajenie się irytowało mężczyznę.
Zbliżył się do niej i kopnął ją w twarz. Jego oblicze rozjaśnił uśmiech, usłyszawszy pękające kości. Z nosa ofiary pociekła krew, zalewając jej oczy.
Ofiara krzyknęła, lecz oprawca tylko się roześmiał, a kilka minut później psy rozszarpały jej gardło.
Mężczyzna jeszcze chwilę przyglądał się jak jego Swora pożywia się ludzkim mięsem. Zasłużyły sobie na odrobinę rozrywki. Patrzył na nie z dozą czułości i ciepła, tak, jak nigdy nie patrzyłby na niewolników, czy też ludzi w ogóle.
Chwilę później dołączyli do niego kompani, przyjaciele z lat dziecięcych, Urah i Amir. Obaj uśmiechali się szeroko. Dopiero wtedy zauważył, że za sobą ciągną troje pojmanych niewolników, dwóch młodych chłopców i dziewczynę.
– Próbowali uciec, wydawało się im, że mogą nas wywieść w pole, rozumiecie? Nas. –
Urah śmiał się do rozpuku, poklepując się po udach.
– Dobra robota, bracie. –
Powiedział z uznaniem książę, klepiąc przyjaciela po ramieniu.
Psy zakończyły ucztę, lecz ich wzrok padł na nowo przybyłe ofiary.
– Nie tym razem, moje kochane. –
Młody mężczyzna pogłaskał największego psa i wezwał niewolnika opiekującego się psiarnią.
Oczy księcia rozbłysły, a psiarczyk struchlał, bo pojął co planuje jego pan.
– Bierzcie go. –
Psy, rządne krwi, opadły nową ofiarę, a Elhim pławił się w jej krzykach. Pozwolił sobie na chwilę rozkoszy, ich nieludzkie wrzaski sprawiały, że czuł się mocniejszy, to było coś, co powodowało że nie był tylko jednym z wielu synów swojego ojca, w tym momencie miał siłę i władzę nad innymi.
Dzień chylił się ku końcowi, a wysokie drzewa rzucały coraz dłuższe cienie. Las zaczynał pogrążać się w mroku.
– Rozpalmy ogień i zjedzmy coś. –
Zaproponował Urah, przywiązując niewolników do drzewa.
– Doskonały pomysł, przyjacielu, zjemy, wypijemy trochę wina i zabawimy się. –
Książę był rad, zgłodniał już, a i napić się też miał ochotę.
Urah odszpuntował bukłak z winem i podał go księciu. Ten pociągnąwszy długi łyk, beknął przeciągle.
Lekki wiatr zaszemrał w listowiu, a jego lodowaty podmuch sprawił, że Elhim owinął się płaszczem. Z niecierpliwością przyglądał się Amirowi, który usiłował wzniecić ogień.
– Przydałby się jakiś obdarzony, nie musiałbym męczyć się z rozpalaniem. –
Sarknął, usiłując rozdmuchać płomień.
– Poczekaj bracie, jak zostanę sułtanem będę ścigał obdarzonych jak innych, w końcu są takimi samymi ludźmi jak pozostali, nie ma więc powodu, żeby mieli jakiekolwiek przywileje. –
Obaj kompani przyklasnęli jego słowom, najwidoczniej ściganie obdarzonych im też się spodobało.
Las pogrążył się w ciemności i gdyby nie ogień, książę nie widziałby wiele.
– Co zrobimy z tamtą trójką? –
Spytał Urah, wskazując kciukiem na przywiązanych do drzewa ludzi.
Elhim mlasnął językiem z zadowoleniem.
– Z dziewczyną możemy się zabawić, a z nimi. –
Umilkł, próbując oś wymyśleć.
– Na razie niech patrzą, później się zobaczy. –
Dodał zadowolony, że wpadł na tak doskonałe rozwiązanie.
– Ty pierwszy książę? –
Spytał Urah, odwiązując dziewczynę, która zaczęła krzyczeć i wierzgać.
– Chętnie ją poskromię. –
Elhim przejął inicjatywę, uciszywszy niewolnicę kopniakiem w brzuch.
Gubernator Tessal rzucił się na dziewczynę z taką pasją, że kilka pchnięć wystarczyło, by dziewczyna zaczęła silnie krwawić.
Zatracił się w gwałcie, zapominając o całym świecie, dopiero Amir odważył się mu przerwać.
– Elhimie, przybył niewolnik z pałacu. –
Początkowo książę nie zarejestrował słów przyjaciela, dotarło do niego dopiero po chwili, że ktoś, coś mówił.
– Co? –
Uniósł się na rękach. Dziewczyna pod nim zaczęła się wić, lecz nie zwrócił na to uwagi.
– Przybył niewolnik z pałacu, twoja matka, panie, go przysłała z wiadomością, że masz syna. Sułtanka prosi też, byś raczył wrócić, by zobaczyć potomka. –
Elhim był tak zamroczony, że zgodził się, choć w innych warunkach mógłby wpaść w szał, że ktokolwiek mu przerywa.
Puścił ofiarę, a ona odpełzła pod drzewo, łkając po cichu. W powietrzu unosiła się metaliczna woń krwi.
– Wracamy, ale zostawcie tu psy, niech mają trochę uciechy. –
Powiedział, naciągnąwszy spodnie.
– Chociaż mam pomysł, odwiążcie tych niewolników. –
Amir spojrzał na przyjaciela z konsternacją.
– Mam pomysł, pozwolimy im uciec. –
Wyjaśnił książę, uśmiechnąwszy się paskudnie.
– Ale panie, jak to? –
Urah był równie zbity z tropu, bo gapił się na księcia z szeroko rozwartymi ustami.
– Zaraz zobaczycie. –
Amir odwiązał niewolników, nie szczędząc im razów.
– Uciekajcie, no już! –
Krzyknął książę, a im nie trzeba było dwa razy powtarzać. Trójka ludzi pobiegła w głąb lasu, prosto w nieprzeniknioną ciemność.
– Naprawdę chcesz ich puścić, panie? –
Spytał Amir z niedowierzaniem.
– Żartujesz? Wy dwaj zostaniecie w lesie i za dwie godziny puścicie za nimi psy, niech mają jeszcze trochę zabawy. –
Obydwóm mężczyznom mina zrzedła, nie mieli ochoty bezczynnie tu siedzieć. Zrozumiał. Podrapał się po głowie.
– Weźcie sobie jego i zróbcie z nim co chcecie, a ja wracam do zamku. –
Powiedział wskazawszy kciukiem młodego posłańca i wskoczywszy na konia.
Ostatnia rzecz, którą usłyszał, był wrzask męczonego niewolnika.
Gdy przybył do pałacu, matka na niego czekała.
– Ilu tym razem wykończyłeś? –
Spytała, posławszy mu beznamiętne spojrzenie.
– Niech pomyślę, pięcioro, tego, którego wysłałaś z wiadomością, zostawiłem Urahowi i Amirowi, żeby się też zabawili. –
Sułtanka nic nie powiedziała, lecz on poczuł się nieswojo. Zawsze tak czuł się przy tej kobiecie. Miał wrażenie, że matka w gruncie rzeczy nim pogardza. Chętnie by się jej pozbył, ale dobrze wiedział, że zostałby przeklęty, gdyby ją zabił.
Inna sprawa, że mógłby ją odesłać do ojca, nie mogłaby się sprzeciwić jego woli, gdyby tak postanowił.
– Wykąp się, hamam jest już gotowy. –
Rzuciła, odchodząc.
Poczuł się jak śmieć pod wpływem jej wzroku i nienawidził się za to. Nigdy nie lekceważył
jej próśb. Wolał myśleć, że są to prośby, a nie rozkazy, choć nazywanie ich w ten sposób to był czysty eufemizm.
W kąpieli usługiwały mu trzy śliczne niewolnice. Miał wielką ochotę zabawić się z nimi, doszedł jednak do wniosku, że może zrobić to później.
– Chcę, żebyście przyszły w nocy do moich komnat. –
Powiedział, przywdziewając szaty.
– Wszystkie. –
Dorzucił, nie zauważywszy żadnej reakcji. Dostrzegł na ich twarzach przerażenie, ale nie przejął się tym specjalnie, w końcu od tego były, aby zaspakajać jego potrzeby i fantazje.
Matka czekała na niego w salonie kawowym, a obok niej stała młoda rudowłosa kobieta. Nowa niewolnica? Nie, z pewnością ta niewolnicą nie była.
– Masz syna, powinieneś iść go zobaczyć, a poza tym ktoś musi zanieść informację twojemu ojcu, powinien wiedzieć, że urodził się jego pierwszy wnuk. –
Matka wyglądała na dumną, lecz stojąca obok niej kobieta sprawiała odmienne wrażenie, na jej twarzy malował się strach i cierpienie, niewykluczone więc, że sułtanka, chcąc skłonić ją do wykonania swoich rozkazów, mogła ją ubiczować.
– Przynieś tu dziecko. –
Rzuciła do niewolnicy stojącej za drzwiami.
Dziewczyna odeszła szybkim krokiem ku komnatom nałożnicy.
– A ty, obdarzona, przeniesiesz się do Adei i poinformujesz sułtana o narodzinach jego wnuka. –
Jego matka spojrzała na kobietę, a w jej dłoni zmaterializował się bicz.
Młoda obdarzona skinęła tylko głową, zacisnąwszy mocno szczęki.
Elhim musiał stwierdzić, że była naprawdę ładna jak na Hakobriankę, być może zawdzięczała to złocistorudym włosom, a może swojej magii.
W drzwiach salonu stanęła niewolnica z noworodkiem na rękach.
Sułtanka przywołała ją skinieniem dłoni i odebrała jej dziecko, a dziewczyna wycofała się na swoje miejsce.
– Elhimie, to jest twój pierwszy syn. –
Powiedziała matka podniosłym tonem. Książę spojrzał na dziecko, lecz nie wzbudziło ono w nim żadnych uczuć. Dziecko to dziecko, tyle. Chłopiec nawet nie był do niego podobny, urodę miał typowo północną. Był tak samo bezbarwny jak jego matka, która owszem, miała w sobie coś pociągającego, ale brakowało jej wyrazistości.
– Dziecku trzeba nadać imię i to jest twoje zadanie, Elhimie. –
Odezwała się sułtanka. Książę zmrużył oczy w namyśle. Imię dla małego księcia.
Nie miał pojęcia jak ma nazwać to małe, pomarszczone niemowlę. Dlaczego ono przypomina tych północnych mięczaków? Powinno być podobne do niego, mieć ciemną czuprynę, czarne jak węgle oczy i oliwkowy odcień skóry.
Podrapał się w policzek i sapnął z irytacją.
Nie miał żadnych uczuć dla potomka, ten chłopiec był mu całkowicie obojętny.
Popatrzył na jego małą buzię. Najchętniej oddałby noworodka swoim psom. Nie obchodziło go, że to jego syn, dziedzic tronu, przecież mógł mieć mnóstwo innych dzieci.
Sułtanka spojrzała na niego ponaglająco.
Wzdrygnął się. No tak, jako ojciec musiał nadać mu imię, tylko jakie.
– Może Noah, po jego wielkim dziadku. –
Matka skinęła głową, akceptując wybór.

Kategorie
Moja twórczość

Rozdział drugi: Anas

Przyznam, że mając plan, pisze mi się zdecydowanie lepiej, na razie tyle mogę powiedzieć.

Rozdział drugi.
Anas

Anas Mazhar stanął przed zwierciadłem i dotknął palcem srebrzystej tafli, która przyzywała i zachęcała, by skorzystać z jej cudownych właściwości. Najmłodszy syn sułtana Noaha nie spieszył się z przejściem, stał więc i gapił się we własne odbicie.
Kwadrans temu Safiye, jego wychowawczyni i nauczycielka magii powiedziała, że ojciec chce się z nim pilnie widzieć. Niestety, sama obdarzona nie wiedziała o co chodzi, lecz nakazała mu pośpiech.
– Książę, nie godzi się, by sułtan czekał, aż raczysz się zjawić przed jego obliczem. –
Ofuknęła go, zauważywszy, jak się ociąga.
Tafla adeańskiego zwierciadła zmatowiała, stając się portalem. Anas nie znosił teleportacji, choć niechętnie przyznawał, że był to praktyczny sposób podróżowania, gdyż pozwalało zaoszczędzić mnóstwo czasu.
Mimo tych zalet młodzieniec korzystał ze zwierciadeł tylko wówczas, gdy miał do załatwienia jakieś nagłe sprawy, takie jak Dziś rano, że natychmiast ma się zjawić w pałacu w Adei.
Co też sułtan mógł chcieć od najmłodszego potomka? Ta myśl nie dawała chłopakowi spokoju.
Postąpił krok i wszedł w migotliwy portal. Najpierw poczuł się tak, jakby przechodził pod strumieniem lodowatej wody i już samo to sprawiało, że korzystanie ze zwierciadeł było nieprzyjemne.
Po chwili jednak przestrzeń wokół Anasa jakby się zagięła, łącząc ze sobą dwa odległe punkty, jakby ktoś umieścił go między dwiema parami drzwi, z których jedna naciskała na jego plecy, popychając go na te, które były przed nim. Miał wrażenie, że zamykająca się wokół niego przestrzeń zgniecie go i zmiażdży lodowatym podmuchem.
Cały proces trwał dosłownie mgnienie oka, lecz on czuł się tak, jakby spędził tam wieczność.
Gdy wyłonił się po drugiej stronie, znalazł się przed pałacem ojca w Adei.
Przestrzeń nagle jakby go wypluła, na ścieżkę biegnącą ku okazałemu budynkowi.
Anas zachwiał się, lecz odzyskawszy równowagę, ruszył niepewnym krokiem.
Wiedział, że przypłaci tę podróż silnym bólem głowy, na który nie pomogą żadne magiczne mikstury uśmierzające ból.
Każdy, kto choć raz podróżował w ten sposób wiedział, że jakoś przyjdzie mu za to zapłacić.
I tak na przykład wiedział, że obdarzona Safiye, podróże przypłacała silnymi zawrotami głowy, a Obdarzony Zafaar miewał problemy z układem pokarmowym.
Książę czuł jak powoli za oczami rodzi się ból, który będzie trwał całe godziny, zanim samoistnie odpuści.
Obiecał sobie, że nie wróci do Dalharu przez zwierciadło, woli już przebyć pustynię niż po raz kolejny cierpieć.
W hallu czekał na niego niewolnik, który padł na twarz, widząc księcia.
Anas westchnął zrezygnowany. Już tyle razy ich prosił, żeby nie robili tego, ale do nich jego prośby nie docierały.
Nienawidził, gdy inni ludzie traktowali go niemal jak Boga.
Anas nie był swoim ojcem i nie wymagał od niewolników takiego poniżania się.
– Wstań. –
Powiedział, pocierając oczy.
Spojrzał na niewolnika. To był jeszcze chłopiec, ile mógł mieć lat? Trzynaście? Czternaście?
– Sułtan czeka, panie. –
Wyjąkał chłopak.
– Chodźmy zatem. –
Anas posłał mu znużony uśmiech i podążył za niewolnikiem.
Pałac był wyjątkowo cichy, nie słyszało się tu zwyczajnego gwaru robionego przez ludzi.
Jedynie niewolnicy przemykali tak, aby być niewidzialnymi dla swoich panów.
Książę podążał posłusznie za swoim przewodnikiem, aż ten poprowadził go do pałacowych ogrodów, a następnie do małego drewnianego budynku ukrytego za gęstym żywopłotem.
Anas rozumiał coraz mniej. To, po co ojciec go wezwał musiało być wyjątkowo tajemnicze, gdyż normalnie nie spotykałby się poza murami pałacu.
– Sam wejdź, panie. –
Niewolnik pokręcił głową, nie kończąc. Anas skinął mu ręką i uchylił drzwi.
– Wracaj do swoich spraw. –
Odprawił chłopaka, nie patrząc w jego kierunku. Upewnił się tylko, że chłopiec odchodzi, usłyszawszy jego kroki na żwirowej alejce.
Uchylił drzwi na tyle, by móc niepostrzeżenie wśliznąć się do środka.
Głowa bolała go coraz bardziej, a przez to dłużej trwało przyzwyczajenie się oczu do panującego półmroku.
Pobrał odrobinę mocy i utworzył magiczne światło, posyłając je nad swoją głowę. Odnalazł właz, uniósł klapę i zaczął schodzić po drabinie w dół.
W nozdrza uderzył go zapach wilgoci, pleśni i mysich odchodów.
Kiedy stanął na ziemi posłał przed sobą kulę światła, by wskazywała mu drogę.
Dostrzegł ojca w niewielkiej niszy. Sułtan stał z założonymi rękami. Obok niego w uchwycie w kształcie ludzkich dłoni tkwiła pochodnia.
– Witaj, ojcze. –
Głos Anasa zabrzmiał dość słabo. Ból głowy coraz bardziej się nasilał, powodując, że dopadły go nudności.
– Jesteś, Anasie, dobrze. –
Młodzieniec przypatrzył się ojcu. Ten wyraźnie się postarzał, choć nie miał jeszcze pięćdziesięciu lat, to miał sporo siwych włosów, zmęczoną, szarą twarz, oraz zmarszczki wokół ust i oczu.
Ile lat nie widział ojca? Pięć, a może więcej.
Sułtan częściej przebywał w Adei, wychowanie najmłodszego syna zostawiając Safiye i Zafaarowi, a także jego babce, która jednak zmarła przed trzema laty.
Matki młodzieniec nie znał i był to temat tabu. Zapytał o nią raz, za co w odpowiedzi babka go zbeształa, poza nią nie znał nikogo, kto mógłby cokolwiek wiedzieć, choć prawda, był jeszcze ojciec, ale książę nie miał odwagi, ten mężczyzna go onieśmielał.
– Zmężniałeś, synu, Zafaar mówi, że jesteś bystry, pojętny, a do tego masz zdolności przywódcze, które starałeś się ukrywać. –
Książę zrobił zdumioną minę, bo Zafaar częściej go ganił niż chwalił.
– Dlaczego mnie wezwałeś, panie? –
Sułtan zaśmiał się ponuro.
– W istocie, dobrze cię wyszkolili. –
Anas zaczął skubać połę szaty, chcąc pokryć zmieszanie wywołane zachowaniem ojca.
– No dobrze, przejdźmy zatem do rzeczy. –
Sułtan rozchylił przepierzenie i zaprosił syna do małego pomieszczenia, w którym stał stół z nieheblowanego drewna i dwa pieńki zamiast siedzeń.
Władca usiadł, a młodzieniec poszedł w jego ślady.
Starszy mężczyzna złożył dłonie w daszek i zmierzył syna uważnym spojrzeniem.
– Tak, sądzę, że to będzie właściwy wybór, choć niesie za sobą niebezpieczeństwo i zagrożenie dla ciebie, ale też dla mnie nijako przy okazji. –
Mruczał sułtan, jakby chciał upewnić się, że cokolwiek sobie zamyślił, podjął słuszną decyzję.
Młodzieniec kręcił się na niewygodnym siedzeniu, lecz też zaczął tracić cierpliwość, do tego ból głowy niczego nie ułatwiał.
Władca jakby się otrząsnął i wrócił do rzeczywistości.
– Widzisz synu, muszę podjąć trudną, lecz ważną decyzję, choć zasadniczo powinienem zostawić sprawy własnemu biegowi, tak przynajmniej nakazuje prawo ustanowione przez moich przodków. –
– O czym ty mówisz, ojcze? –
Młodzieniec przerwał władcy, tracąc resztki cierpliwości.
– Mówiąc krótko, wyznaczam cię na mojego następcę. –
Wyznał starszy mężczyzna.
Anas otworzył usta ze zdumienia i siedział tak, nie zważając jak głupkowato musi wyglądać.
– Nie spodziewałeś się tego, co? –
W oczach ojca pojawiło się rozbawienie.
– Nie. –
Odpowiedział krótko książę.
– To jest moja ostateczna decyzja. –
Kategorycznie oznajmił władca.
– A moi bracia? Są starsi i z pewnością bardziej nadają się do piastowania tak odpowiedzialnego stanowiska. –
Był do tego stopnia oszołomiony, że nawet nie odnotował momentu, w którym zaczął sprzeciwiać się ojcowskiej woli.
– Oni aż palą się do władzy. –
Rzekł starszy mężczyzna z niechęcią.
– Władzy mój synu, nie powinno się pragnąć. Ten, kto chce rządzić nie będzie dobrym władcą, rozumiesz? –
Anas pokiwał głową, choć nie był pewien czy właściwie pojmuje.
– Uważasz więc, że będę lepszym sułtanem od nich? –
Spytał niepewnie. Jego ojciec milczał dłuższą chwilę, a chłopak był przekonany, że nic już nie powie.
– To się okaże, ale masz oznaki dobrego władcy, mniemam więc, że poradzisz sobie. –
– No nie wiem. –
Mruknął książę, lecz jego ojciec zdawał się tego nie zauważyć.
– Tak czy inaczej, od tej pory jesteś moim następcom i powinieneś udać się do Tessal, by tam objąć rządy. –
Oczy młodzieńca rozszerzyły się na myśl o spotkaniu starszego brata i jego demonicznej matki. Anas od dziecka bał się Elhima i Nuali, a szczególnie jej. Jego starszy brat był dość tępy, a jedyne, co posiadał to brutalna siła, natomiast Nuala stanowiła całkowite przeciwieństwo syna.
– Na razie jednak zostaniesz tu, w Adei, chcę, żebyś zaczął się uczyć rządzenia, a w następnej kolejności rozważę przekazanie Tessal w twoje ręce. –
Oznajmił sułtan i podniósł się z westchnięciem.
Mężczyźni opuścili miejsce tajemnic i udali się do salonu kawowego, gdzie niewolnica już parzyła ulubioną kawę jego ojca.
Gdy tylko przekroczyli próg komnaty, kobieta rzuciła się na twarz przed swoim panem.
– Wstań, Kari. –
Rzekł władca, a ona podniosła się z gracją. Książę przyjrzał się dziewczynie, która mogła mieć koło dwudziestu lat.
– Kari jest moim podarunkiem dla ciebie, synu. –
Oznajmił jego ojciec, a niewolnica skłoniła głowę przed Anasem.
Młodzieniec czuł się zmieszany, ale zadowolony, uroda tej młodej kobiety cieszyła jego oczy, jednocześnie nie mógł wyzbyć się niesmaku, że ojciec podarował mu ją tak, jakby była przedmiotem, towarem, którym można dowolnie rozporządzać według woli właściciela.
– Dziękuję, ojcze, Kari zaiste jest piękna. –
Powiedział z uznaniem. Niewolnica nalała kawy do dwóch filiżanek, a Anas z lubością upił łyk.
– Doskonała. –
Wymruczał z zadowoleniem.
Sułtan dość szybko rozprawił się ze swoją filiżanką. Otarł usta wierzchem dłoni i oznajmił, że wraca do swoich zajęć.
– Kari, zajmij się księciem. –
Rzucił odrobinkę zbyt mocno, według młodego mężczyzny, rozkazującym tonem i oddalił się pospiesznie.
Anas jeszcze raz popatrzył na niewolnicę. Złocistobrązowe włosy opadały na plecy, a piwne oczy lśniły w trójkątnej twarzy. Musiał też przyznać, że wzrok dziewczyny był bystry, nie tak jak u większości, zastraszony i zgaszony.
– Mój ojciec dobrze cię traktuje? –
Spytał, nie wiedzieć po co.
– Tak, mój książę, sułtan Noah jest dobrym panem dla swoich niewolników. –
Odparła, rumieniąc się delikatnie.
– Czy mój pan czegoś sobie życzy? Może przygotować kąpiel? –
Przejęła inicjatywę, co spodobało się świeżo upieczonemu następcy tronu.
– Tak, poproszę, ale najpierw wymasuj mi skronie, ode tych podróży magicznych przez zwierciadła zawsze boli mnie głowa. –
Dziewczyna z ochotą przystąpiła do zadania. Dłonie miała miękkie i delikatne, nietrudno więc było się domyśleć, że do jej obowiązków nie należało sprzątanie i pranie.
– Od dawna jesteś w pałacu? –
Spytał, chcąc nawiązać z nią bliższą więź.
– Od roku. Wcześniej byłam wolną kobietą, lecz ojciec sprzedał mnie za butelkę gorzały od co. –
Wyznała. W jej głosie Anas usłyszał gorycz, co rozumiał, żadne dziecko, nieistotne, córka czy syn, nie chciałoby być sprzedane do niewoli przez własnego rodzica.
– Chciałabyś odzyskać wolność? –
Dziewczyna zatrzymała dłonie, słysząc jego pytanie.
– Oh, książę. –
Nic więcej jednak nie powiedziała, lecz wróciła do przerwanej czynności.
Anas jednak w jednej chwili postanowił, że gdy tylko nadarzy się okazja, zwróci Kari wolność.

Kategorie
Moja twórczość

Rozdział pierwszy – Falina

Świeżutko napisany i coś tam poprawiony.
Zamysł jest taki, że każdy rozdział będzie poświęcony innemu bohaterowi i będzie opowiadany z jego perspektywy.
Rozdział pierwszy.
Falina
15 lat po podboju Hakobrii.
Tessal, niegdysiejsza stolica Imperium Hakobrii, było miejscem pełnym kontrastów, z jednej strony tętniło życiem, lecz z drugiej, było ponure i pełne cierpienia, gniewu i bólu. Mimo, że samo w sobie miało swój urok, nie było wolne od groteski przejawiającej się w architekturze. Obok pałacyków i budynków wybudowanych w starym stylu, w niebo wznosiły się strzeliste wieże minaretów. Falina uważała, że jest to dość osobliwe połączenie, które raczej szpeciło piękne dawniej miasto, niż poprawiało jego urodę. W Tessal wszędzie czuło się cierpienie, a dla obdarzonej dziewczyny każdy kamień krzyczał w niemym cierpieniu.
Ludzie tłoczyli się na bazarach i targowiskach, hałaśliwie oferując swoje produkty, a obok niewolnicy trudzili się przy ciężkiej ponad miarę pracy.
W powietrzu unosiła się woń przypraw z dalekiego Dalharu, kwiatów i jedzenia, ale także mniej przyjemne – żywych zwierząt, rynsztoka i brudu i śmierci, mnóstwa śmierci, wszak nikt nie przejmował się niewolnikiem umierającym z wycieńczenia i wyczerpania.
Falina dusiła się w tym mieście, lecz nie mogła całego życia spędzić na pustyni.
Tak powtarzała samia, jej przybrana matka.
– Powinnaś przenieść się do miasta, pustynia nie jest miejscem dla młodych dziewcząt, nawet jeśli te są obdarzonymi. –
Mówiła, głaszcząc jej złotorude loki.
Ostatecznie więc usłuchała starszej obdarzonej i przybyła do Tessal, mając w pamięci fakt, że wiele lat temu tu mieszkała.
Myślała, że stolica Hakobrii wzbudzi w niej jakieś pragnienia, lecz tak się nie stało, a jedyne, co się w niej obudziło to smutek i żal za utraconym życiem i cierpienie wszystkich tych nieszczęśników zmuszanych do pracy na rzecz najeźdźcy.
Falina coraz częściej żałowała, że dała się namówić Samii na opuszczenie pustyni, którą z czasem nauczyła się kochać na swój dziwny sposób.
W Tessal mieszkała już od roku i nie przywykła do tego miasta, a tak po prawdzie to tylko szukała pretekstu by wrócić do przybranej matki.
Jeszcze chwilę pokręciła się po zatłoczonych ulicach i skręciła do apteki mistrza Gelera, musiała uzupełnić kończące się zapasy ziół, niezbędnych do sporządzania lekarstw i naparów pomocnych przy porodach.
Falina w ciągu wielu lat wyszkoliła się na akuszerkę, ucząc się pod czujnym okiem starej położnej, prowadzącej pustelniczy tryb życia. Samia natomiast uczyła ją posługiwania się magią, którą falina kochała. Magia była tym, czego najeźdźca nie mógł jej odebrać. Magia należała tylko do niej, a wreszcie dzięki niej młoda Hakobrianka była wolna, a wrodzy Dalharyjczycy nie mieli prawa do uciskania i poniżania jej.
W porównaniu do swoich rodaków, Falina wiodła całkiem spokojne i dobre życie, choć czasem ono wywoływało u niej poczucie winy, które pojawiało się zawsze, gdy tylko zobaczyła jakiegoś niewolnika.
Samia natomiast nie mówiła jej wiele o swojej przeszłości, ale Falina wiedziała, że kobieta skrywa jakiś sekret, o którym nie chciała mówić, a ona nie naciskała, wiedziała, że jej przybrana matka nic nie powie. Falina pokochała tę kobietę, która okazała jej tyle miłości i czułości i choć sama była Dalharyjką, nigdy nie dała dziewczynie odczuć, że jest gorsza tylko dlatego iż w jej żyłach płynie hakobriańska krew.
Weszła do apteki, wdychając jej przyjemny zapach, rozejrzała się, z ulgą konstatując, że aptekarz jest sam. Stary Geler miał sporo szczęścia, gdyż Dalharyjczycy cenili sobie jego umiejętności zielarskie, więc dopóki staruszek nie sprawiał kłopotów, dopóty pozwalali mu na wszelkie swobody.
– Dzień dobry, mistrzu. –
Powiedziała, skłoniwszy głowę.
Starszy mężczyzna uniósł wzrok znad moździerza i uśmiechnął się.
– Witaj, Falino, dawno cię nie widziałem. –
Odparł, odstawiając naczynie.
– Wybacz mistrzu. –
Dziewczyna zrobiła przepraszającą minę.
– Dobrze już dobrze, rozumiem, że wolisz spędzać czas w innym towarzystwie. –
Staruszek uśmiechnął się pobłażliwie.
– Nie, skąd, ostatnio miałam sporo pracy. –
– I po co te usprawiedliwienia, Falino? –
Spuściła oczy. Aptekarz miał rację, ostatnio zaniedbywała ich przyjaźń, a to był jedyny życzliwy jej człowiek w tym mieście.
– Czego potrzebujesz? –
Spytał, umoczywszy eleganckie gęsie pióro w atramencie. Dziewczyna podała mu szczegółową listę.
Nim skończyła, drzwi otworzyły się z hukiem, a do środka wtargnęło czterech żołnierzy księcia gubernatora. Staruszek posłał dziewczynie zaniepokojone spojrzenie, a ona poczuła strach. Przed jej oczami rozbłysły sceny z dzieciństwa.
– Ty jesteś akuszerka Falina? –
Spytał jeden, przyglądając się jej podejrzliwie. W odpowiedzi skinęła głową.
– Pójdziesz z nami do pałacu, książęca nałożnica rodzi. –
Oznajmił ten sam strażnik.
– Dobrze, pójdę. –
Powiedziała.
– Mistrzu, wrócę za kilka dni. –
Zwróciła się do staruszka, ale drugi żołnierz złapał ją za połę płaszcza.
– Uspokój się, Kamalu, to obdarzona. –
Warknął ten, który odezwał się jako pierwszy. Żołdak posłusznie puścił jej płaszcz.
– Trzymaj się, dziecko. –
Dobiegł ją głos Gelera, lecz nie zdążyła nic odpowiedzieć, bo strażnik brutalnie wypchnął ją na ulicę, całkiem ignorując ostrzeżenie dowódcy.
Po drodze dziewczyna zastanawiała się dlaczego posłano akurat po nią. Owszem, odebrała ostatnio kilka trudnych porodów, z których większość zakończyła się pomyślnie, zresztą mentorka dobrze ją wyszkoliła, więc była naprawdę dobra, ale czy tylko dlatego ktoś zadecydował, że to ona ma przyjąć dziecko na ten świat?
W mieście z pewnością było mnóstwo bardziej doświadczonych akuszerek, z jakichś jednak powodów padło na nią.
Im bliżej pałacu była, tym mocniej powracały okropne obrazy z dzieciństwa. To nie są moje wspomnienia, one należą do kogoś innego, a tamta dziewczynka umarła na pustyni.
Powiedziała sobie w myślach, usiłując odzyskać równowagę emocjonalną.
Na dziedzińcu czekała na nich pałacowa służba.
Żołnierze odeszli bez słowa, a niewolnice poprowadziły ją w głąb budynku.
Znów ukłuło ją to nieznośne poczucie winy, że ona może cieszyć się wolnością, zaś te kobiety nie, a jedyne, co znają to strach i poniżenie. Usiłowała odegnać od siebie te myśli, co z tego, że będzie czuła się winna, skoro to i tak niczego nie zmieni w ich sytuacji.
Kroki w korytarzach tłumiły grube dywany, które jakoś nie pasowały do tego miejsca. Falina miała wrażenie, że nowi mieszkańcy pałacu usiłują przerobić go na własną modłę, całkowicie ignorując jego uprzedni wygląd i styl.
Przed komnatami rodzącej czekała na nią kobieta w błękitnej sukni. Gdy dziewczyna ją zobaczyła, stanęła jak wryta.
– To niemożliwe. –
Szepnęła do siebie, bo rozpoznała te okrutne oczy
Uderzenie w tylną część kolan zbiło ją z nóg.
– Przede mną masz padać na twarz. –
Syknęła kobieta. Ten głos, znała go, bo to on kazał wyrzucić dziewczynkę na pustynię.
Falina z przerażenia nie zareagowała.
– Pospiesz się, mój wnuk się rodzi. –
Warknęła i pociągnęła ją za włosy, aż dziewczyna pojechała po dywanie, ocierając sobie czoło.
Podniosła się dość niezdarnie i weszła za sułtanką Nualą do komnaty.
Na szerokim łożu z baldachimem leżała młodziutka dziewczyna, nie miała więcej niż szesnaście lat. Na jej zaczerwienionej twarzy malował się ból, a na czole perliły się drobne kropelki potu.
– Jestem akuszerka Falina. –
Przedstawiła się, ściskając mokre od potu palce rodzącej.
– Witaj Falino, mam na imię Lorandra. –
Odpowiedziała.
Falina kątem oka zerknęła na sułtankę Nualę, która rozsiadła się na otomanie. Kobieta zacisnęła usta w wyrazie dezaprobaty.
– Lorandro, zbadam cię teraz, dobrze? –
Uśmiechnęła się łagodnie do rodzącej i uklękła na łóżku, między nogami dziewczyny.
– Sułtanko, każ przynieść wody. –
Rzuciła w kierunku Nuali, nawet na nią nie patrząc. Wypełniło ją poczucie satysfakcji, że używa kategorycznego tonu wobec kobiety, która skrzywdziła dziewczynkę.
Nuala zdusiła przekleństwo, lecz uderzyła w gong, wzywając niewolnice.
Młoda położna dotknęła brzucha dziewczyny, wysyłając do jej wnętrza odrobinę magii, która złagodzi cierpienie, ale przy okazji pozwoli sprawdzić stan dziecka.
Nuala miała rację, niewolnica nosiła chłopca. Falina wyczuła tętniące w dziecku życie, ale poza tym jeszcze coś, co ją zaniepokoiło. Na razie jednak nie była w stanie powiedzieć co to takiego.
Dziecko było zdrowe, nie przejawiało oznak żadnej choroby, mimo to coś było z nim nie tak.
Odsunęła od siebie niepokojące myśli, skupiwszy się na rodzącej.
Poród zapowiadał się bez komplikacji, Lorandra była zdrowa i w pełni sił witalnych.
Właściwie nie pozostało nic innego jak tylko czekać i od czasu do czasu tylko kontrolować stan rodzącej, resztę pozostawiając naturze.
Falina najchętniej pozbyłaby się Nuali, lecz nie miała śmiałości, aby to zrobić. Okrucieństwo sułtanki było wręcz legendarne, a ona nie zamierzała stać się jej kolejną ofiarą.
Aby nie dawać kobiecie pretekstu do zadawania cierpienia, zajęła się porządkowaniem ziół.
Jednak chwilę później pod drzwiami do komnaty podniósł się harmider i krzyk.
– Panie, nie możesz tam wejść. –
Falina uniosła oczy, słysząc błagalny głos niewolnicy, lecz zamiast odpowiedzi usłyszała smagnięcie bicza, a dziewczyna zawyła z bólu.
Spojrzała na rodzącą, lecz na jej twarzy malował się strach.
– To Elhim. –
Szepnęła, a młoda akuszerka skinęła głową.
Opowieści o okrutnych praktykach księcia gubernatora również do niej dotarły, a położna czasem zastanawiała się kto jest gorszy, Nuala czy jej syn.
Kątem oka zobaczyła jak sułtanka podnosi się z otomany, mierząc Lorandrę srogim spojrzeniem.
– Elhimie, to nie jest pora na odwiedziny u twojej nałożnicy, ona rodzi. –
Ostry głos Nuali uciszył księcia.
– Jedź na polowanie, ale nie przeszkadzaj, twój syn musi mieć spokój. –
Młody mężczyzna nie protestował.
– Tak matko, urządzę takie polowanie, że cała Hakobria je popamięta. –
Falina zadrżała, słysząc te złowieszcze słowa. Wiedziała na czym polegają urządzane przez księcia gubernatora polowania. Okrutny władca wypuści w lesie kilkoro niewolników, a następnie na nich zapoluje, jak na łowną zwierzynę.
– O, zapoluję też na nią. –
Dziewczyna domyśliła się, że musi chodzić o niewolnicę, która wydała żałosny krzyk.
Nuala zamknęła drzwi i wróciła do komnaty.
– Weź się do roboty, jeśli nie chcesz dołączyć do zwierzyny, mogę to załatwić i nie obchodzi mnie, że jesteś obdarzoną. –
Nuala tak szybko podeszła do Faliny, że nim dziewczyna zrozumiała co się dzieje, sułtanka uderzyła ją w twarz tak mocno, że upadła, uderzając nosem o krawędź łóżka.
Lorandra jęknęła cicho, nie wiadomo, z bólu czy ze strachu.
Akuszerka pozbierała się z podłogi, otarła krew sączącą się z nosa rękawem i podeszła do rodzącej.
– Zaczyna się, teraz rób to, co ci powiem. –
Kwadrans później na świecie powitała zdrowo krzyczącego, maleńkiego chłopca.
W komnacie zaroiło się od niewolnic, ona zaś zajęła się Lorandrą.
– Masz pięknego zdrowego synka, gratuluję. –
Powiedziała, uśmiechając się do młodej matki, tamta jednak tylko skinęła głową, a w jej bladobłękitnych oczach Falina dojrzała dziwny wyraz, przerażenie? Strach?
Nie potrafiła go teraz określić.
Kiedy maluch był już wytarty i osuszony, akuszerka wzięła go na ręce i przez chwilę badała swoją magią.
Teraz miała pewność, dziecko rzeczywiście było zdrowe, ale to, co zauważyła wówczas, gdy chłopiec był jeszcze w łonie matki, wcale nie zniknęło, wręcz przeciwnie, uczucie, że coś jest z nim nie tak nasiliło się.
Obdarzona przymknęła oczy i pozwoliła sobie na cofnięcie się w przeszłość.
Zobaczyła dwoje ludzi splecionych w miłosnym uścisku, kobietą okazała się Lorandra, lecz mężczyzna, to nie był Elhim, lecz niewolnik pracujący w pałacu.
W jednej chwili młoda kobieta zrozumiała. Ten chłopiec wcale nie był synem księcia gubernatora.
Gdy tylko ta myśl zaświtała w jej umyśle, ugięły się pod nią kolana. Dobrze wiedziała co to oznacza dla dziecka, Lorandry, a nawet dla niej.
Pochyliła się nad matką, pomagając ułożyć malucha przy jej piersi.
– Lorandro, czy zdajesz sobie sprawę co narobiłaś? –
Spytała, nie próbując nawet kryć gniewu.
– O czym ty… –
Urwała, zrozumiawszy co odkryła Falina.
– O nie. –
Jęknęła, lecz zbyt głośno jak na gust położnej.
– Zdajesz sobie sprawę co to znaczy? Wiesz na co naraziłaś siebie, dziecko i mnie? –
Syczała akuszerka, niemal strzykając śliną w twarz położnicy.
– Wybacz, nie chciałam cię narażać, nikogo nie chciałam narażać. –
Płaczliwe słowa Lorandry zmiękczyły serce młodej obdarzonej.
– Dobrze już, jeśli zachowasz ostrożność, będziecie bezpieczni. –
Szepnęła, głaszcząc chłopca po główce.
Gdy jednak się obróciła, zobaczyła Nualę, która trzymała w smagłej dłoni bicz.

Kategorie
Moja twórczość

Jakieś coś, sama jeszcze do końca nie wiem.

Witajcie. Popełniłam właśnie prolog do czegoś, co jeszcze nie wiem jaki będzie miało tytuł, grunt, że tym razem postanawiam pisać z planem, który sobie opracowałam i zobaczymy co z tego wyniknie.
Dodam tylko, że według planu piszę po raz pierwszy.

Prolog

Położyła dziecko na niskiej otomanie i przytknęła palce do szyi. Poczuła, że w tym spalonym słońcem pustyni ciałku nadal tli się życie. Samia wiedziała co ma robić, od wielu już lat żyła w tym niegościnnym miejscu wraz z kilkoma sługami. Kobieta należała do nielicznych w jej kraju obdarzonych, a tylko oni mogli przetrwać na tym ogromnym pustkowiu.
Umoczyła w wodzie jedwabną szmatkę i przyłożyła do rozpalonego czoła.
Potarła między palcami strzęp tkaniny, z której uszyte było ubranie dziecka.
– Wysoko urodzona dziewczynka, sądząc po ubiorze. Dlaczego porzucono ją na pustyni? Ten, kto tego się dopuścił musiał być wyjątkowo podły. Lepiej by postąpił, gdyby zabił ją od razu, zamiast skazując na śmierć z pragnienia i przegrzania. –
Mruczała, delikatnie zdejmując z dziewczynki porwaną koszulkę nocną.
Wiedziała, że to jedna z ofiar najazdu sułtana Noaha na Hakobrię, lecz ona nie zważała na fakt, że ratuje dziecko podbitego narodu, nie była Nualą.
Zacisnęła w gniewie usta, przypominając sobie o własnej stracie.
Nie możesz myśleć o tym akurat teraz. Skarciła się w myślach i spojrzała na dziewczynkę.
Mała nadal pozostawała nieprzytomna, co trochę ją niepokoiło, choć wiedziała, że jeśli ma przeżyć, to przeżyje i będzie wielką szczęściarą, bo pustynia odbierała życie dorosłym, zdrowym i w pełni sił mężczyznom, a to było tylko małe dziecko.
Z czułością pogładziła złocisto-rude włoski.
– Obudzisz się, wiem to, bo jesteś obdarzona, prawda? Może jeszcze o tym nie wiesz, ale jestem pewna, że tak jest. –
Do jej oczu napłynęły gorące łzy, lecz otarła je rąbkiem chusty.
Jedyne, co mogła zrobić, to czekać i modlić się, że dziewczynka się obudzi.

Pierwsze, co poczuła po przebudzeniu, to potężne pragnienie. W ustach czuła suchość, a wyschnięty na wiór język przywarł jej do podniebienia.
Gardło przeszywały ostre igły piekącego bólu.
Chciała coś powiedzieć, ale nie mogła dobyć z siebie głosu.
Miała ochotę się rozpłakać, lecz nie miała już łez, jej oczy były suche i straszliwie paliły. Całe ciało ją piekło, a cienki materiał drażnił spieczoną skórę.
Ktoś do jej ust przytknął szmatkę nasączoną wodą, a ona wyssała życiodajny płyn, niemo błagając o więcej.
Powoli zaczęły napływać wspomnienia. Całe chmary żołnierzy w obcych mundurach, matka błagająca o litość i on. Tę twarz długo będzie pamiętała, bo na oczach dziewczynki skręcił kark jej młodszemu bratu. Nie rozumiała co wokół niej się dzieje. Miała dopiero 6 lat i postępowanie dorosłych nie zawsze było dla niej jasne.
– A z nią co zrobimy, mój panie? –
Przypomniała sobie słowa mężczyzny, który wyciągnął ją z łóżka i trzymał teraz jak niesfornego kociaka.
– Wyrzuć ją na pustynię, o ile wiem, jest obdarzoną, tak przynajmniej donosili nasi szpiedzy. –
Odpowiedziała jednak kobieta w pięknych szatach, mierząc ją pogardliwym spojrzeniem ciemnych oczu.
Dziewczynka jednak widziała, że pytanie zadano oprawcy jej braciszka. Lecz najdziwniejsze okazało się, że jest obdarzoną, nikt nigdy nie mówił jej o tym, ale skoro ta straszna kobieta o tym wiedziała, to pewnie tak właśnie było, tylko dlaczego rodzice jej o tym nie powiedzieli? A może chcieli, lecz nie zdążyli? A może nie chcieli mieć obdarzonej córki, mimo, że jej ojciec sam do nich należał. Dla jej sześcioletniego umysłu to było za wiele jak na jedną noc.
– Tak sułtanko Nualo, stanie się według twojej woli. –
Odparł mężczyzna i poniósł ją do adeańskiego zwierciadła.
Dziewczynka wiedziała do czego służą te lustra, przerażenie odebrało jej oddech, on naprawdę wyrzuci ją na pustynię, zrobi to, co kazała mu ta okrutna kobieta.
Zobaczyła jak migotliwa srebrzysta powierzchnia matowieje i zamienia się w portal. Chciała krzyczeć, ale nie mogła wydobyć z siebie głosu, zacisnęła więc kurczowo palce na ramieniu mężczyzny, lecz on uderzył ją w skroń i wyrzucił przez portal.
Upadła na zimny piach i zaniosła się płaczem, aż w końcu zasnęła.
Gdy się zbudziła, był środek dnia, a słońce paliło ją niemiłosiernie w odsłonięte ciało. Gdyby mogła, znów by się rozpłakała, lecz oczy miała suche.
Chciała wrócić do domu. Tak, odnajdzie drogę i wróci do rodziców.
Szła czas jakiś, lecz dookoła widziała tylko suchy, gorący piach i skały. Chciało się jej pić, a niemiłosierne słońce grzało bez ustanku, powoli przemierzając bezchmurne niebo. Liczne ostre kamyki poraniły małe stopy dziewczynki, a spieczona ziemia piła jej krew jak życiodajny sok. W końcu jednak nogi odmówiły jej posłuszeństwa, a ona przewróciła się i nie była w stanie zrobić ani jednego kroku.
Obudziła się w tym miejscu, gdzie jakieś szorstkie i twarde, choć troskliwe dłonie przykładały mokrą szmatkę do jej spierzchniętych warg.
– Pustynia cię nie zabiła, więc będziesz żyć. Nie pozwolę ci umrzeć, przysięgam. –
Usłyszała cichy, lecz ciepły kobiecy głos.
– Wody. –
Wyszeptała i uniosła głowę. Kobieta przystawiła kubek do jej ust, a ona piła, aż opróżniła naczynie.
Znów opadła na poduszkę i zamknęła oczy, zapadając w głęboki sen.

Kategorie
Takie tam różności

Koronkowo

Cześć Wam, ludzie.
Nie nie, koronek robić się nie nauczyłam, to tak, gdyby ktoś chciał sugerować, że temat taki, a nie inny. 😂
Dziś odebrałam wynik mojego testu i nie będzie zdziwieniem jak oznajmię, że wyszedł pozytywny. Przyznam, że jeszcze się łudziłam, miałam nadzieję, że antygenowy się myli, że przecież ta druga kresunia to taka mała, maluteńka taka, blada, bladziusieńka i długo musiałam na nią czekać, ba, pewna byłam, że jej nie będzie, a tu masz, wylazła, nie wiedzieć po co i dlaczego.
U Zuzanny mojej sytuacja zgoła odmienną się okazała, bo w niedzielę pojawiły się dwie rasowe krechy i to szybko, szybciutko, więc byłam pewna, że u niej wyjdzie pozytywny, a tu psikus, bo dziecko moje jedyne miało wynik negatywny. Dziwne jest to o tyle, że młoda od czwartku wieczorem, tak na dobrą sprawę, miała objawy. Jedyne, co przychodzi mi do głowy, że źle została wymazana. Miły pan z sanepidu stwierdził, że trzeba powtórzyć, bo coś tu nie halo jest, tak więc małż jeździł z nią jeszcze dzisiaj na powtórkę testu, zatem jutro się okaże jak sprawy się mają.
Ogólnie to mam potrójnego pecha w tym rozdaniu, a dlaczego spytacie? Spieszę z wyjaśnieniami:
Po pierwsze: złapałam to gówno niespełna miesiąc po szczepieniu i proszę mnie tu nie sugerować, że szczepienie nie chroni przed zachorowaniem, bo rzekomo przed omicronem miało chronić, no tak MZ twierdziło, a tu klapa, dupa całkowita w moim przypadku. Pan z sanepidu też stwierdził, że to wyjątkowy pech, no ale cóż, może dzięki temu jako szczepiony ozdrowieniec będę mogła w przyszłości odpuścić sobie ente dawki. I taki mały niesmak jest, że na mnie padło.
I teraz jeszcze tym, co to tacy są za argumentem, że przed zachorowaniem nie chroni. Pogadamy jak sami złapiecie, czego nikomu nie życzę, bo to jednak upierdliwe jest.
Po drugie: od 15 lutego zmieniają się zasady kwarantanny/ izolacji, ale ja się na te zmienione zasady nie załapię. Powiecie, że to tylko 3 dni. Niby tak, ale jeśli Zuzka jest negatywna to będzie miała kwarantannę tydzień dłużej od mojej izolacji, w związku z czym będziemy uziemione w chaupie do 25 lutego, więc dla niej chyba byłoby lepiej, ze względów czysto praktycznych, gdyby jednak test był dodatni, bo izolację skończy 19, czyli dzień po mnie. Ewentualnie mogłabym ją wymazać dzień po zakończeniu mojej izolacji i wtedy kwarantanna mogłaby uledz skróceniu, ale znając ten cały bałagan w systemie to ostrożna bym była. Mój stary dziś zakończył swoją dwudniową kwarantannę, bo jest ujemny, ale appka z uporem maniaka wysyłała mu zadania do zrobienia, no to ją wziął i wywalił. 😄
Po trzecie: wygrałam podwójne zaproszenie do teatru muzycznego na koncert walentynkowy i co? No nie pójdę, bo koncert jest teraz w niedzielę, a ja jestem na tej pieprzonej izolacji.
To ostatnie jest najsmutniejsze, bo nie dość, że cokolwiek wygrać udało mi się ledwie kilka razy, 2, może 3, to jeszcze cholerny omicron położył kres wszelkim planom.
I tym oto sposobem powstał wpis z odrobiną frustracji w tle, no musiałam się wygadać, to może lżej mi się zrobi na duszy.
Dobrej nocki Wam życzę, ludkowie mili, trzynajcie się cieplutko.

Kategorie
Moje przepisy

Francuska zupa cebulowa.

Lata temu, nie wiem już kiedy, jadłam taką albo podobną zupę. Jedno co wiem na pewno, że była to zupa cebulowa.
Nie jest to jakoś wybitnie drogie danie, a z pewnością jest dość oryginalne.
Składniki:
– 6-8 główek cebuli,
– litr bulionu warzywnego,
– 3-4 ząbki czosnku,
– 2 łyżki mąki,
– bagietka, może być czosnkowa,
– ser, Mozarella/ żółty, najważniejsze, żeby był starty,
– olej do smażenia,
– sól, pieprz i inne przyprawy.
Przygotowanie:
Cebulę obieramy i kroimy w drobne piórka, a następnie podsmażamy na oleju, dodajemy też przeciśnięty przez praskę czosnek, a jeśli takiego czegoś jak praska do czosnku nie posiadacie, to z powodzeniem możecie drobno go posiekać. Na tym etapie dodajemy mąkę i dość intensywnie mieszamy. Gdy już cebula się zrumieni, zalewamy ją bulionem i gotujemy do miękkości pod przykryciem. Doprawiamy solą, pieprzem i kto co tam lubi. Bagietkę kroimy w kromki i podpiekamy w piekarniku, żeby była chrupiąca. Piekarnika jednak nie wyłączamy, bo jeszcze nam się przyda.
Do miseczek typu kokilki przelewamy zawartość gara i posypujemy serem, układając następnie podpieczone bagietki, które można lekko utopić i górę ponownie posypujemy startym serem.
Miseczki wędrują do piekarnika i całość podpiekamy do roztopienia się sera, czyli jakieś 15-20 min. w temperaturze 150 stopni z powodzeniem wystarczy.
Zupa jest przepyszna, naprawdę, serdecznie polecam.

Kategorie
Takie tam różności

Takie tam.

Cześć Wam, ludzie. Stęskniliście się za mną? Nie? To dobrze. 😂
Co tam u Was? Jak pogoda? Bo u mnie piździ, już nawet nie, że tylko wieje. Przed chwilą taki podmuch się podniósł, że aż mi okno zatrzeszczało. Ogólnie to mnie takie wiaterki nie ruszają, ale dzisiaj to daje i to zdrowo.
Właśnie wypiłam herbatkę miętową z imbirkiem i cytrynką i cały czas odgruzowuję kompa. Ludzie, nie macie pojęcia ile nazbierałam niepotrzebnych śmieci i jakimś cudem w pobranych miałam ponad 580 różnych plików, książek, muzyki itd. No teraz to już chyba koło 350 zostało i muszę zdecydować co wyrzucić, a co ewentualnie zostawić. Wypadałoby też jakieś większe czyszczenie zrobić, żeby pousuwać inne śmieci, ale jak to ja, nie mam pojęcia jak się do tego zabrać, więc… Spuszczę na to zasłonę milczenia, tak chyba będzie najlepiej. 🙂
Ze 2 dni temu podejrzewałam u siebie ukoronowanie, choć nie miałam jakichś szczególnych objawów, jeno w głowie mi się kręciło i to do tego stopnia, że bałam się o równowagę i ogarnęło mnie takie zmęczenie, że gdyby nie fakt, iż wymyśliłam sobie gołąbki na obiad to chyba położyłabym się i cały dzień przespała. Tego dnia szłam jeszcze z młodą do dentysty na wizytę kontrolną i zastanawiałam się czy gdzieś nie wywinę orła po drodze, na szczęście dotarłyśmy obie w stanie nienaruszonym, że się tak wyrażę. W zasadzie powiedzieć powinnam, że w prawie nie naruszonym, bo Zuzanna dorobiła się dwóch malutkich dziurek i pani od razu je zakleiła. Zuzanna popłakała troszeczkę w trakcie wiercenia, ale na płaczu się skończyło. Chyba wyciągnęła z tego wnioski, bo stwierdziła, że teraz to będzie lepiej szorować zęby i póki co trzyma się tego postanowienia. Wcześniej natomiast ciężko było ją zagonić to jedno, ale drugie, jeśli już myła to robiła to byle jak. Pod tym względem akurat nie odbiega od większości dzieci.
A propos moich podejrzeń korony, bo o tym też miałam napisać skąd mi się ono wzięło. W niedzielę moja sis dowiedziała się, że miała kontakt z osobą zakażoną, a od soboty była u mnie, do tego coś tam mówiła, że bolało ją gardło. Co jednak ciekawe, młoda nie dostała kwarantanny, bo uwaga, jest zaszczepiona trzecią dawką, więc system na kwarantannie jej nie chciał.
I teraz tak, kontakt miała, ale ponieważ jest szczepiona to może sobie radośnie roznosić wirusa po całym mieście, no bo właśnie, patrz wyżej. Moje obawy też nie były tak całkiem bezpodstawne, bo stary mój też coś złapał i wczoraj nawet lekką gorączkę miał, choć on stwierdził, że zmarzł dzień wcześniej, bo wyszedł rozgrzany na dwór w pracy. No pogratulować głupoty, naprawdę.
Zaaplikowałam mojemu umierającemu mężowi dropsy na przeziębienie i dziś jest już lepiej, będzie żył. 🙂
Ach, a ja też w zasadzie doszłam do siebie, bo dzisiaj nawet miałam już siłę, żeby posprzątać. Przyszło mi też do głowy, że to mogła być jakaś opóźniona reakcja na szczepionkę. I proszę mnie tu zaraz nie sugerować, że przecież szczepiłam się już dość dawno, bo 7 stycznia, wszak NOP może powstać do 4 tygodni po szczepieniu, więc…
No dobra, zmiana tematu. Od poniedziałku mam fazę na Godsmacka i namiętnie go słucham, a wszystko za sprawą wynalezienia coveru "Nothing Else Matters" Metallicy. Nie, żebym wcześniej Godsmacka nie słuchała, bo słuchałam, a jakże, ale to było dawno, dawno temu, no ogólnie to będzie ze 20 lat jak zaczęłam, więc taka trochę weteranka jestem.
Wrzucałam link w wątku na forum, ale ponieważ dobrem trzeba się dzielić, to tu też wrzucę lineczek, a co.
I tym oto akcentem pożegnam się z wami.
Dobranoc, trzymajcie się cieplutko.
P.s. Rzeczony lineczek leci.

Kategorie
Jak Katarzyna sobie w kuchni poczynała - czyli moje pierwsze kroki w gotowaniu.

Parzenie kapuchy na gołąbki.

Jeszcze jeden wpisik popełnię, może ktoś skorzysta, bo ja dość długo szukałam rozwiązania, koniec końców udało się, bo sposób sam w sobie okazał się prosty, ale zdarza się, że najprostsze rozwiązania przychodzą nam do głowy najpóźniej i tak właśnie zadziało się u mnie.
Od paru już dni chodzą za mną gołąbki, pomyślałam więc, że wypadałoby je zrobić, jeno musiałam się nagłowić jak sparzyć kapustę, żeby zmiękła i nie stawiała oporuu przy zawijaniu.
Nie bardzo wiedziałam jak się do tego zabrać, bo owszem, podstawy teoretyczne posiadłam, wiedziałam, że trzeba zagotować wodę w sporym garze, usunąć z kapusty głąb i umieścić ją we wrzątku, a po kilku minutach przystąpić do ściągania z niej liści. Takie niby proste, no nie? Ale problemów jednak trochę nastręczało, bo jak tu po ślepemu te liście usuwać? Wpadłam zatem na genialny pomysł, że należałoby ten łeb kapuściany wyjąć z gara, kilka minut odczekać, zdjąć te liście, które zechcą odejść i znów umieścić kapustę w garnku, powtarzając cały proces do momentu, aż z naszej głowy niemal nic nie zostanie. Sposób okazał się trafiony, bo działa, może trwa to odrobinę dłużej niż u widzących, ale bez większych trudności można sobie poradzić bez oka.

EltenLink