Kategorie
Takie tam różności

Trochę na smutno, a trochę, tak po prostu.

Cześć drodzy.
Od dawna zabieram się za napisanie czegoś, może nie będzie to nic wybitnie konstruktywnego, ale coś tam jednak się wyłoni z czeluści mojego umysłu, wsza, drugą połowę lutego mamy, prawda?
Koło 10 stycznia wybrałam się z moją jedyną na "Akademię Pana Kleksa", nie będę opisywała samej fabuły filmu, wszak już inni to zrobili, zaznaczę tylko, że miałam zamiar skorzystać z aplikacji Kino Dostępne, która to aplikacja, jak wiadomo, umożliwia oglądanie filmu z audiodeskrypcją. Odpaliłam appkę zgodnie z instrukcją i co? I co? I gówno, chce się powiedzieć. Internet miałam tak słaby, że samo ad pobierało się chyba z 15 minut. A niby w galerii Forum sale kinowe są na pierwszym piętrze, co jednak nie przeszkadza, żeby ten głupi internet wziął i umarł. Nie ukrywam, że uwielbiam wyprawy do galerii z moim dzieckiem, szczególnie, że coraz fajniej robi się z nią zakupy. Ale ale, Katarzyno, ty o czym innym zupełnie miałaś.
No właśnie nieszczęsna "Akademia Pana Kleksa" – o swoich wrażeniach niewiele opowiem, bo nie powalił mnie ten film na kolana, sam Ambroży Kleks sprawiał wrażenie pozbawionego mocy sprawczej, jakiś taki mało poradny się wydawał, a jedynie, co dobrze mu wychodziło, to wzdychanie "A to feler", choć nie, jedno mi się podobało, a mianowicie "Ale" zamieniamy na "Więc". I tak naprzykład: "Chciałabym się nauczyć smażyć naleśniki, ale denerwuję się, że mi nie wyjdą", a konstrukcja natomiast powinna być następująca: "Chciałabym nauczyć się smażyć naleśniki, więc zacznę ćwiczyć, żeby mi wyszły smaczne".
Tak można z wieloma rzeczami, ale nie chce mi się za bardzo ich wymyślać, wybaczcie, źle spałam ostatniej nocy, a i dziś zrobiłam sobie małe tourne po mieście i nogi w dupę mi włażą.
Ale wracając do Kleksa: mojej Zuzce podobał się do czasu, przestał, gdy Wilkusy wkroczyły do akcji i całego nie obejrzałyśmy, bo młoda się bała, więc wyszłyśmy jakieś pół godziny przed końcem.
Pierwszy tydzień ferii, które u nas wypadły w pierwszej turze, młoda spędziła z dziadkami, a ja oglądałam seriale na Netfliksie, tak, tak, ja oglądałam seriale, co nie jest niczym zwyczajnym, bo to się zdarza góra raz w roku. I między innymi obejrzałam Forsta, co okazało się straszliwym rozczarowaniem, bo z książkowym Forstem, to on za wiele wspólnego bynajmniej nie miał.
Ja wiem, że to adaptacja i takie tam, zresztą po "Wiedźminie" to mogłam się spodziewać wszystkiego i nie powinnam być jakkolwiek zaskoczona. Ogólnie ten tydzień obijałam się niemożebnie, co wcześniej raczej rzadko mi się zdarzało.
Drugi tydzień okazał się paskudny, jeśli o pogodę chodzi, więc praktycznie siedziałyśmy w domu.
9 lutego do kina wybrałyśmy się na premierę filmu "Emma i Czarny Jaguar" – film opowiada o przyjaźni łączącej tytułową Emmę z równie tytułowym czarnym jaguarem o imieniu Hope. Kiedy dziewczyna dowiaduje się, że w dżungli, w której niegdyś mieszkała wraz z rodzicami, dochodzi do masowego wywozu zwierząt, a dni Hope są policzone, postanawia reagować wbrew woli swojego ojca. Mama dziewczynki została zabita przez kułsowników, gdy zaczęła bronić praw zwierząt. Córka natomiast chce iść śladami matki. W pościg za niepokorną Emmą wyrusza jej nauczycielka biologii, co ciekawe, kobieta opiekuje się niesprawnym jeżem Jerzym. Jest to naprawdę cudowny film, już dawno nie oglądałam nic tak wzruszającego, bo nie raz łezka mi się w oku zakręciła. Zuzi również bardzo się podobało, ale tego w sumie mogłam się spodziewać. Najbardziej jednak zaskoczył mnie pan przy kasie, kupowałyśmy jakieś przekąski i pan oznajmił, że na drugi raz będzie lepiej jak kupię bilet w kasie, bo wtedy zapłacę tylko za siebie, a Zuzia, jako opiekun będzie mogła wejść za darmo. oczywiście miałam ochotę zaraz sprostować, że opiekuna to ja nie potrzebuję, ale co ja się będę produkować, kiedy za mną kolejka coś jakby się wydłużać zaczęła i zapewne nikt nie byłby zachwycony, gdybym zaczęła wdawać się z panem w potyczki słowne. Dodam, że chodzimy do Multikina, bo jakoś nam bardziej po drodze niż do Heliosa.
Tyle o kinie, a nie nie, zaraz, 29 lutego ma premierę druga część Diuny, na którą może i poszłabym z mężem mym jedynym, ale nie pójdę, bo wątpię, żebym rozumiała zbyt wiele, a sam kontekst to trochę mało, żeby cieszyć się wrażeniami. Co jednak najgorsze, albo wkurzające, to dubbing w ukraińskiej wersji językowej będzie, a w polskiej, chyba nie. No szlag mnie trafia i krew zalewa, że nawet w tej kwestii traktuje się nas jak obywateli drugiej kategorii. Nie zrozumcie mnie źle, ja naprawdę rozumiem ciężką sytuację ludności ukraińskiej, sama pomagałam, jak tylko mogłam, ale trochę z tym przegięli, tak uważam.
W marcu idę z mężem na stand up Wiolki Walaszczyk i bardzo się na to cieszę, wszak trochę rozrywki niedziecięcej matce też jest potrzebne.
Mówiłam Wam, że w styczniu kupiłam AirPodsy? Nie? No to Mówię: kupiłam AirPodsy pro, które? Cóż, te z usb C. Tyle musi Wam wystarczyć, bo za cholerę nie pomnę jaki to one tam numer miały.
W niedzielę natomiast umarła nasza koszatniczka, co jest tym smutnym akcentem tego wpisu, bo byliśmy z nią bardzo związani. Najmocniej tę stratę przeżywa Zuzia, tak więc zaczęliśmy poszukiwania nowego przyjaciela rodziny i tym razem postanowiliśmy dać dom stworzeniu, które pożyje nieco dłużej.
Córa chciała królika, ale przy całej sympatii do tych zwierzaków nie jestem przekonana, szczególnie, że króliś, jak to króliś, kabelki pogryźć lubi, mebelkami też nie pogardzi, a do biegania potrzebuje więcej przestrzeni niż kosza, której wystarczyło udostępnić przedpokój i łazienkę, z uszakiem taki numer nie przejdzie. Psa nie chcemy, bo ja nie przepadam za lizaniem, a i sierść w każdym zakamarku jakoś mnie przeraża, a ostatecznie pewnie to ja i stary musielibyśmy ze stworem wychodzić, więc odpada. Kot też, bo moja alergia jest zbyt silna, wiem, że są sfinksy i inne maine Coony, czy tam Devon Rexy, ale one z kolei trochę kosztują, ostatecznie stanęło na żółwiu – stepowym czy greckim, a może egipskim – nie wiem jeszcze, ale mój pan mąż stwierdził, że terrarium sam może ogarnąć, zostanie więc zakup lamp i różnych żółwich gadżetów, ale co najważniejsze, samego żółwika.
Ja wiem, że żółw to może dość mało kontaktowe stworzenie, że bardziej do obserwacji się nadaje, ale cóż, lata temu miałam stepka i wcale nie był taki nudny, jakby się mogło wydawać. Wbrew pozorom jest to ciekawskie stworzenie, które lubi się tu i ówdzie zakopać, a i podkopik zrobi, jeśli tylko taką możliwość dostanie.
Poza tym, w przeciwieństwie do królika, nie śmierdzi, czego o tym pierwszym powiedzieć nie można.
No dobrze, to chyba tyle, wszak nie wiem czy jest coś, o czym chciałabym napisać, pozdrawiam i trzymajcie się.

10 odpowiedzi na “Trochę na smutno, a trochę, tak po prostu.”

E, ale królik nie śmierdzi jakoś bardzo, inna rzecz, że po każdym króliczym tournee po domu trzeba dobrze podkurzać, bo bobki z tkego wypadają jakby same. 😀

Dobra, zacznę od końca: Serdelecznie nie polecam żułwia wodno-lądowego dla niewidomego. Miałam kiedyś wielką, starą żułwicę. Nie dość, że jej akwarium śmierdziało przepotwornie, gdy nie zmieniało się jej wody, a trzeba to było robić często, to jeszcze potrafiłam przekopać biedactwo przez pół mieszkania, gdy wypuszczaliśmy ją, żeby sobie pochodziła po tzw. lądzie. Żal mi było i siebie, i tego biednego, wielkiego stworzenia, bo naprawdę dużo przy mnie przecierpiała. Ja byłam za mała, żeby zmieniać jej wodę w akwarium, a ona – zbyt cicha, milcząca, oślizgła i śmierdząca, żeby się ze mną, cóż… RIP, Tobi, my friend. Mam nadzieję, że jeszcze żyjesz, bo nie zmarłaś u nas, to fakt.
Co zaś do lutego, tego przygnębiającego nastroju itp itd, to pocieszę Cię stwierdzeniem, że wszyscy, absolutnie wszyscy, mają podobny do nas problem. Nie wiem, co się zepsuło ze światem, ale ja od dwóch-trzech dni niemal nie ruszam się z łóżka. Tzn. inaczej: Ruszam się, ale snuję się po kątach, a każdy wysiłek to dla mnie po prostu masakra. Więc nie obwiniaj się zanadto.
Z resztą po tych naleśnikowych refleksjach mam wrażenie, że wywierasz na siebie jakąś niezdrową presję. Przyjmij, że widocznie tak ma być teraz, że nie smażysz naleśników. Już samo to, że wiesz, że tak nie jest, a w nieokreślonej przyszłości chciałabyś to zmienić, sprawia, że nie spoczniesz na laurach. Ale z drugiej strony musimy mieć też w głowie, że na wszystko powinien przyjść odpowiedni czas. I dojrzewać do tego czasu w spokoju, a nie w myśli, że jesteśmy "gorsi", bo nie mamy sił się za coś zabrać.
Także daj sobie na luz. 🙂

Swoją drogą zapaszek naszej żułwicy przybył do mnie poprzez wspomnienia. Niezapomniane wrażenia. 😀
Królika też miałam. To było najbardziej złośliwe, najbardziej kablożerne, najbardziej tuptające, bobkujące, brudzące sianem i żerne coś, jakie widziałam. Kąsało dłoń, która to karmiła, tłukło się w klatce w nocy, nie dało się nawet dotknąć, nie mówiąc już o wzięciu na ręce, a wielkie było, jak mały jorczek. Brrrrr!

Żółwik jest fajny. Ma go moja przyjaciułka, która jest osobą niewidomą. Ma żółwia stepowego.

@Julitka, żadne tam wodnolądowe żółwisko nie wchodzi w grę. Mamy zamiar kupić stepowego, greckiego albo mauretańskiego w odmianie północnoafrykańskiej.

@Zuzler, wiesz co? Może i jakoś strasznie nie śmierdzi, ale to chyba zależy od tego, jak o niego się dba, albo nie wiem, od rasy czy coś. Zuzy koleżanka ma baranka, słodki jest ale cholera, jak tylko wejdę do nich, to już w przedpokoju czuję ten mało ciekawy zapaszek.
Kosze też bobkują, ba, one potrafią na odległość bobki sadzić, ale te koszowe kupy są twarde i bezzapachowe.

Co do Forsta też bardzo się rozczarowałem. Pierwsza scena i gejowski trójkąt. Masakra. Zaraz się pewnie zlecą obrońcy moralności, ale ja uważam, że jeżeli w całej serii nie było ani jednego wątku homoseksualnego to w filmowej adaptacji też go nie powinno być. Jeżeli chodzi o książkę, jestem fanem, ale lewicowa poprawność polityczna netflixa, cóż, nie wiem jak można z własnej nieprzymuszonej woli płacić za to coś. Koniec końców obejrzałem tylko dwa odcinki, bo zrobili z tego główny wątek i poszukiwanie mordercy zeszło na drugi plan.
Koszatniczka, nawet nie wiedziałem, że są takie stworzenia. Codziennie czegoś się człowiek dowie nowego. Jeżeli chodzi o Ukrainę, pełna zgoda. A naleśniki cóż, ktoś gdzieś chyba pisał, że odpowiednia konsystencja ciasta to klucz i chyba to prawda. Proponuję tylko zapisywać dokładnie jak robisz, bo na oko nie pójdzie. Wiele razy próbowałem, ale tylko dwa razy wyszło mi tak, że wszystkie i wszystkie bez jednego były idealne. Pozostałe razy to przewaga źle rozprowadzonych, także uważam, że idzie się nauczyć, ale trochę składników trzeba zmarnować, ja na razie się poddałem, bo ograniczam pszenicę, nie mniej jednak powodzenia.

Co do naleśników, to prócz idealnej nieomal konsystencji ciasta, , wydaje mi się, że jest jeszcze kilka innych elementów bardzo dobrze widzianych przy robieniu ciasta na naleśniki a potem samych naleśników.
Między innymi jednym z chyba ważniejszych, to to, że ciasto na naleśniki powinno odpowiedni czas odpocząć, jak człowiek po obiedzie.
Druga rzecz, która mi narzuca się na głowę, to odpowiednie wylanie ciasta i jego potem rozprowadzanie.

Ja na tiktoku wypatrzyłem trik na odpowiednie wylewanie ciasta nie nabierką,tylko butelką . Taka plastikowa umyta i wtedy dozuję nią ciasto na środek patelni, i jakoś one wychodzą już teraz. Ale też pamiętam, że bardzo długo mi nie wychodziły.
Jeszcze może się pojawić pytanie, skąd wiedzieć ile tego ciasta wyciskać. No cóż, metoda prób i błędów i kiedyś na pewno wyjdzie.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

EltenLink